top of page
Rafał Kot

BHU#

66

Rafał Kot

Black Hat Ultra

data nagrania:

2020-10-29

zdjęcie:

Jacek Deneka/Ultralovers

Black Hat UltraRafał Kot
00:00 / 01:04

Wprowadzenie

Miesiąc temu Rafał Kot przy fatalnej pogodzie pokonał 500 kilometrową trasę Głównego Szlaku Beskidzkiego, najbardziej kultowego i najdłuższego szlaku turystycznego w Polsce. Rafał zaczął w Ustroniu, a skończył w Wołosatym przemierzając kilka pasm górskich i 20 tysięcy metrów przewyższeń. Rafał przeżył na szlaku pełen wachlarz emocji, które towarzyszą biegaczom długodystansowym. Chciałem porozmawiać z Rafałem właśnie o tym, o tych emocjach. Mniej mnie interesuje strona techniczna bo na tym poziomie, bez osobistych doświadczeń i tak na niewiele się ona przyda, ale to co się działo w Rafale w środku, bariery które przełamał i wrażenia, których doświadczył są tym, co mnie szalenie interesuje.

Nie zapominajmy również o tym, że równolegle z Rafałem, biegła Angelika Szczepaniak, która pokonała GSB w 139h i 22 minuty i jeśli jeszcze ktoś jej nie zna, to zapraszam do odsłuchania rozmowy z Angeliką w odcinku sześćdziesiątym. Nie spotkam się z Angeliką teraz, ale w opisie odcinka umieszczam link do jej wspomnień z trasy.

Namawiam Was również do odsłuchania pierwszej rozmowy z Rafałem w odcinku dwudziestym szóstym. Niniejsza rozmowa jest pod wieloma względami kontynuacją poprzedniej.

A tak wogóle to jeśli podoba Wam się to co robię to serdecznie namawiam do wsparcia podcastu finansowo na patronite.pl/blackhatultra.
A wracając do Przekota.

Z Rafałem spotkałem się w niedzielę w jego rodzinnym Szczytnie. Pomimo tego, że miesiąc temu przebiegł 500km to zmierzał w moim kierunku lekkim krokiem, trzymając w ręku pokaźny puchar po wygranej w lokalnym maratonie, na którym… złamał trójkę.
Gorąco namawiam do odsłuchania tej rozmowy w skupieniu bo cisza i pauzy mają tu ogromne znaczenie.

Transkrypcja

Witajcie w podkaście BlackHatUltra. 



RAFAŁ KOT: Wybiegając już szerokiego wierchu zbiegaliśmy ze szlaku. Już było ciemno i spojrzałem na zegarek, zostało zdaje się czterdzieści chyba pięć minut do rekordu Romka Ficka, z którym gdzieś tam powiedzmy się mierzyłem, kiedy już (ns.0:26) godzin była przegrana i zostało czterdzieści pięć minut. Dobiegło trzech czy czterech chłopaków po prostu, żeby mi potowarzyszyć w tych ostatnich kilometrach.  Ja tak wbiegam, patrzę na zegar czterdzieści pięć minut czy nawet niecałe czterdzieści pięć minut i się dopytuję: Ile do końca jeszcze? Oni mówią: Siedem – osiem kilometrów. Ja mówię: Nie, nie. Dokładnie, dokładnie chcę dokładnie, ile jest do końca? Po prostu chciałem przekalkulować to i czy jeszcze mam szansę w ogóle? I oni mówią: Dobre osiem kilometrów. Ja tak sobie już szybko obliczyłem. Dobra to musimy zapieprzać, nie? I lecimy. Chłopaki chyba przebiegli po prostu, żeby mi po asystować i sobie zrobić taki trening na lekko. Przygotowani na to, że będę zdychał na tych ostatnich kilometrach i przyspieszyliśmy a patrzę na zegarek, mówię: Nie, chłopaki jeszcze szybciej, bo to jest za wolno, nie? To nie, nie zdążymy i lecieliśmy chwilami w tempie po prostu już po zrobieniu pięćset kilometrów szlaku, gdzie noga prawie mi rzeczywiście odpadała, bo każdy krok to był ból po prostu tego mocno nadwyrężonego stawu skokowego. Naprawdę to każdy krok był bólem, ale mimo wszystko na tym fragmencie chwilami lecieliśmy poniżej cztery minuty na kilometr po prostu i trzy pięćdziesiąt, trzy pięćdziesiąt pięć.



BHU: To był Rafał Kot. Ja nazywam się Kamil Dąbkowski i witam Was w podkaście BlackHatUltra. W podkaście tym przedstawiam historię niezwykłych osób, które prowadzone pasją i ambicją pokonują swoje fizyczne i mentalne słabości, aby się rozwijać, a tym samym motywować i inspirować innych do poszukiwania w sobie tych nieodkrytych i niezliczonych pokładów energii. Miesiąc temu Rafał Kot przy fatalnej pogodzie pokonał pięćset kilometrową trasę głównego szlaku beskidzkiego, najbardziej kultowego i najdłuższego szlaku turystycznego w Polsce. Rafał zaczął w Ustroniu, a skończył w Wołosatym przemierzając kilka pasm górskich i dwadzieścia tysięcy metrów przewyższeń. Rafał przeżył na szlaku pełen wachlarz emocji, które towarzyszą biegaczom długodystansowym. Chciałem porozmawiać z Rafałem właśnie o tym, o tych emocjach. Mniej mnie interesuje strona techniczna, bo na tym poziomie bez osobistych doświadczeń i tak na niewiele się ona przyda, ale to, co się stało w Rafale w środku bariery, które przełamał i wrażenia których doświadczył są tym, co mnie szalenie interesuje. Nie zapominajmy również o tym, że równolegle z Rafałem biegła Angelika Szczepaniak, która pokonała GSB w sto trzydzieści dziewięć godzin i dwadzieścia dwie minuty i jeśli jeszcze ktoś jej nie zna, to zapraszam do odsłuchania rozmowy z Angeliką w odcinku sześćdziesiątym. Nie spotkam się z Angeliką teraz, ale w opisie do tego odcinka umieszczam link do jej wspomnień z trasy. Namawiam Was również do odsłuchania pierwszej rozmowy z Rafałem, którą odbyłem rok temu w odcinku dwudziestym szóstym. Niniejsza rozmowa jest pod wieloma względami kontynuacją poprzedniej. A tak w ogóle to, jeśli podoba Wam się to, co robię to serdecznie namawiam do wsparcia podcastu finansowo na patronite.pl/blackhatultra. A wracając do przekota. Z Rafałem spotkałem się w niedzielę w jego rodzinnym Szczytnie. Pomimo tego, że miesiąc temu przebiegł pięćset kilometrów to zmierzał w moim kierunku lekkim krokiem, trzymając w ręku pokaźny puchar po wygranej w lokalnym maratonie, na którym złamał trójkę. Gorąco namawiam do odsłuchania tej rozmowy w skupieniu, bo cisza i pauzy mają tu ogromne znaczenie. Posłuchajcie.



Cześć, Rafał. Witam Cię serdecznie. 



RAFAŁ KOT:  No cóż, Kamil po raz kolejny już raz spotykamy.



BHU: Kolejny i powiem Ci jadąc do Ciebie tutaj przez tę piękną, jesienną Polskę odsłuchałem naszą poprzednią rozmowę i okazało się, że już rok minął od tej ostatniej rozmowy. Strasznie to szybko zleciało.



RAFAŁ KOT: Rzeczywiście też myślałem o tym, że się całkiem niedawno widzieliśmy, rozmawialiśmy, a tu rzeczywiście już cały rok. 



BHU: Jaki to był rok dla Ciebie? 



RAFAŁ KOT: Bardzo różnorodny, bardzo niestabilny. Bardzo powiedziałbym taki raz na wozie raz pod wozem, z górki i pod górkę i ciężko było cokolwiek zaplanować od początku do końca. Mocno się nastawiałem na początku tego roku, jeszcze kiedyś zimą i na początku wiosny budowałem jakąś bazę pod to, co ma się wydarzyć. Miał być to bardzo mocny rok, gdzie chciałem też za granicą trochę sobie powalczyć. Wyszło, jak wyszło, że te zagraniczne możliwości były bardzo ograniczone, ale jeśli miałabym dzisiaj podsumować właśnie już dzisiaj na przykład ten rok, to mimo wszystko pomimo tych różnych przeciwności, które nas wszystkich spotkały dla mnie osobiście sportowo był to bardzo, bardzo udane rok.



BHU: Bo właśnie tak jak słyszałem podczas tej naszej zeszłorocznej rozmowy miałeś chrapkę na UTMB w tym roku, prawda? 



RAFAŁ KOT:  Jest już chrapka na UTMB. Jest to oczywiście jeden z planów marzeń.



BHU: Tak.



RAFAŁ KOT: Które siedzą mi z tyłu głowy od dobrych kilku lat. Na razie się okazuje, że wciąż poleży tam gdzieś z tyłu głowy, bo nie ma takiej możliwości, żeby to zrobić.



BHU: Tak. Na szczęście w tej covidowej rzeczywistości wyzwań nie brakuje, bo się pojawiają nowe możliwości i nowe wyzwania można sobie stawiać. Także jakiegoś dramatu nie ma, zwłaszcza dla takiej osoby jak Ty, która jest bardzo wszechstronna i tak naprawdę nie boi się też uderzać na takie trasy długie, gdzie trzeba mieć własny suport i jesteś w stanie to zorganizować. To jest super. Nie są to w każdym razie maratony miejskie, a maratończycy rzeczywiście dosyć cierpią z powodu na brak. 



RAFAŁ KOT: Tak. Jeżeli ktoś jest typowym po prostu asfaltowcem, który tylko biegi miejskie akurat do tej pory robił i w tym się najlepiej czuje to ten rok rzeczywiście dla niego jest dramatyczny. Tak. Ja akurat miałem tę satysfakcję, że jestem dosyć wszechstronnym biegaczem, że nie uciekam ani od asfaltu, ani od traila, ani od gór, ani od pewnych własnych projektów, które gdzieś tam mi w głowie też siedzą i rzeczywiście tutaj miałem możliwości. Jeżeli mi ograniczono pewne możliwości, to szukałem innych i się okazywało, że gdzieś tam jakieś pole manewru jest.



BHU: Miałeś też plan w tym roku zrobienia kursu trenerskiego. To się udało?



RAFAŁ KOT: Nie. Ten kurs miałem robić. Tak zacząłem co prawda pod koniec zeszłego sezonu jeszcze, ale później się okazało, że moje plany startowe na tyle gdzieś tam sobie właściwie tak ambitnie poprzeczkę postawiłem, że stwierdziłem, że nie da rady tego pogodzić, żeby wyłączyć się na dobrych kilkanaście tygodni z właściwie z życia startowego jako biegacz i powiedzmy przepadł wtedy ten kurs. Koniec z końców się okazało, że gdybym wiedział, że będzie taka sytuacja na świecie i w Polsce, a nie inna, to pewnie bym trochę inaczej tym wszystkim pokierował, ale kto to mógł wiedzieć, jak będzie w przyszłości. Dziś też nie wiemy, co będzie za tydzień, a co dopiero dalej w kolejnych miesiącach, więc nie. Na razie się nie udało, ale pewnie się uda. 



BHU: Życzę Ci tego, bo to na pewno też rozwojowe dla Ciebie będzie bardzo. Także może uda Ci się to to zamknąć, a z imprez, które biegłeś w tym roku z jakiej imprezy masz najmilsze wspomnienia, bo trochę tego się uzbierało pomimo faktu, że dużo z tych imprez się nie odbyło. 



RAFAŁ KOT: Mi się uzbierało bardzo dużo powiem Ci. Nawet, że był to chyba pomimo wszystko, pomimo dwóch roztrenowań w trakcie tego roku, pomimo dwutygodniowej kwarantanny, którą musiałem przejść po powrocie z Transgrancanarii to był najaktywniejszy rok dla mnie w ogóle chyba odkąd zacząłem biegać, bo miałem pewien czas w lipcu, sierpniu, kiedy przez siadem tygodni właściwie co tydzień startowałem w biegach od osiemdziesięciu do dwustu czterdziestu kilometrów. Wiesz co ja jestem taką osobą, która gdzieś tam oczywiście pewne rzeczy niefajne się zdarzają w trakcie czy też w samopoczuciu zaraz po biegach, po imprezach, ale generalnie koniec z końców zapamiętuję i w głowie mi zostają tylko fajne wspomnienia, więc praktycznie chyba z każdej mógłbym powiedzieć o dobrych wspomnieniach. Co szczególnie zapamiętam? Na pewno to, że w końcu mi się udało zdobyć medal mistrzostw Polski i to w dwóch różnorodnych zupełnie imprezach biegowych, bo z jednej strony w biegu górskim na ultra dystansie, a z drugiej strony w biegu typowo asfaltowym dwudziestoczterogodzinnym po pętli. Są to tak dwie totalnie różne dyscypliny. Po prostu tak trzeba to nazwać dwie różne dyscypliny i to mi szczególnie dużą satysfakcję rzeczywiście dało.



BHU: Tak. To serdeczne gratulacje. Rzeczywiście tak jak powiedzieliśmy na początku jesteś bardzo wszechstronny i daje Ci to ogromne możliwości i startowe, i rozwoju. Także szapoba totalne z uwagi na to. A powiedz, jak wspominasz bieg siedmiu szczytów? W tym roku wygrałeś po raz trzeci. 



RAFAŁ KOT: Po raz trzeci. Powiem tak. Pewnie wobec mnie były jakieś oczekiwania na to, że gdzieś tam nie tylko. Właściwie niestety muszę się zderzać z taką sytuacją, że się oczekuje ode mnie nawet już nie tylko wygrania na trasach, gdzie się pojawiam i udaje się zazwyczaj zdobyć jakieś, uzyskać jakiś dobry wynik, ale miałem wrażenie w tym roku, że wciąż było to oczekiwanie, że ten wynik z zeszłego roku da się jeszcze podkręcić, poprawić. Nie. Akurat warunków w tym roku na to nie było. Moim planem było to, żeby pojechać tam i powalczyć o kolejne zwycięstwo. Jeżeli by były warunki pozwalające na to, żeby powalczyć o zbliżenie się do zeszłorocznego rekordu to też o tym oczywiście gdzieś tam myślałem, ale moim zdaniem w tym roku na to nie było szans. Zrobiłem to co miałem w planie, czyli po prostu pojechałem, wygrałem po raz trzeci. Miałem dużo frajdy. Miałem też dużo ciężkich momentów. Rzeczywiście tam trzeba było nie było, nie przyszło to łatwo, trzeba było to ono mocno powalczyć. Każdy bieg tego typu, każde spotkanie się jest na trasie biegu siedmiu szczytów to jest oddzielna bajka, oddzielna historia i tu nie ma tak, że człowiek sobie staje na starcie i ktoś do niego mówi: To jak dzisiaj będzie kolejny rekord? Nie, nie będzie. Tutaj to jest. To nie ma tak. To jest za każdym oddzielna książka, oddzielna historia i tak do tego trzeba podejść z wielkim respektem, szacunkiem, dystansem i oczywiście świetnie przygotowanym będąc. Myślę, że udało się zrobić w stu procentach scenariusz, który sobie gdzieś tam za zapisałam.  Odnośnie tego biegu jestem bardzo zadowolony. 



BHU: To jest też tak, że tacy zawodnicy jak Ty też potrzebują kogoś, z kim mogą powalczyć na tej trasie, prawda? A też bardzo motywuje gdzieś tam do spięcia się.



RAFAŁ KOT: Znaczy na pewno. Oczywiście, że tak. Tak się zastanawiam, jeżeli prędzej czy później pewnie dojdzie do takiej sytuacji, bo dalej planuję. Nie znudziła mi się trasa biegu siedmiu szczytów i pewnie się pojawię, może w przyszłorocznej edycji, może w kolejnych edycjach i ciekawa byłaby sytuacja, kiedy ponownie miałbym kogoś, z kim bezpośrednio musiałabym walczyć, bo ostatnie lata to było tak, że dosyć dużą przewagę udało mi się zrobić nad kolejnym zawodnikiem, a później praktycznie kontrolowałem to, co się działo na trasie. Jeżeli byłaby taka sytuacja, gdzie trzeba by było walczyć na żyletki mogłoby to być ciekawe rzeczywiście. Pewnie się taka sytuacja zdarzy prędzej czy później.



BHU: Byłoby fajnie. Znaczy dla nas, dla fanów tego sportu to wiesz to niesamowita gratka, gdyby się udało namówić jeszcze jednego albo dwóch mocnych zawodników, którzy razem z Tobą by wystartowali byłoby naprawdę.



RAFAŁ KOT: Podgaduję. Od kilku lat podgaduję i na przykład, i Rafała Bielawy i Łukasza Sagana. Ostatnie dwa lata zdaje się nie startowali na tej trasie. Może w końcu wrócą i wtedy to byłoby ciekawe, bo to są z kilku ostatnich lat przecież zwycięzcy tej trasy. Tak więc byłoby naprawdę bardzo, bardzo fajnie.



BHU: A z Romkiem Fickiem nie puściłbyś się na tej trasie?



RAFAŁ KOT: Z Romkiem Fickiem też bym się oczywiście po ścigał i nawet był taki. Znaczy był plan. Może niekoniecznie plan, ale u mnie w głowie się pojawił taki plan w momencie, kiedy zrezygnowałem z GSB w czerwcu podgadywałem do Romka i namawiałem go do tego, żeby po prostu odpuścić ten GSB czerwcu. Mówię: Chodź Romek, pojedziemy na bieg siedmiu szczytów. Tam sobie powalczymy bezpośrednio w bezpośredniej walce, a na GSB wrócimy wtedy, kiedy warunki będą rzeczywiście takie, że plan na złamanie stu godzin czy dziewięćdziesięciu sześciu godzin, bo taki przecież Romek też miał plan, będą bardziej optymalne, ale wyszło, jak wyszło. 



BHU: Tak. Właśnie. To jest w ogóle niesamowite, że na GSB te rekordy tak naprawdę tak niewiele się od siebie różnią. Ja sobie wynotowałem tutaj Rafała Więcka z dwa tysiące trzynastego roku, który biegł przy fatalnej pogodzie, miał sto czternaście godzin i pięćdziesiąt minut. Potem Rafał Bielawa dwa tysiące siedemnasty – sto osiem godzin i pięćdziesiąt minut i w tym roku Roman Ficek sto siedem dwadzieścia pięć i te sto siedem dziewiętnaście i tak sobie myślę, że oczywiście startowaliście trochę znowu w różnych dyscyplinach, bo Roman bieg bez suportu, z suportem Roman przy lepszej pogodzie. Chociaż też nie przy idealnej. Ty przy fatalnej pogodzie. To jest przecież zupełnie inna bajka, ale to co jest ciekawe to, że tak naprawdę sporo czasu traci się na suport, na spanie, na odpoczynek, na regenerację, w trakcie biegu, a potem nagle się okazuje, że Wy się po prostu mijacie o minuty, albo na przykład wiesz z Rafałem Bielawą raptem o półtorej godziny szybciej. To jest w ogóle jakiś niesamowity kosmos, że gra jest tutaj tak naprawdę o tak niewielkie, niewielkie różnice czasowe. Co jest powiem Ci fascynujące i wiesz to daje takie pytanie właśnie. Obydwoje zakładaliście dziewięćdziesiąt sześć godzin.



RAFAŁ KOT: Znaczy ja akurat sto mierzyłem, ale gdzieś tam w głowie też oczywiście też byłoby fajnie. 



BHU: Było by fajnie i właśnie to jest pytanie, gdzie są te granice? Ja sobie tak myślę o tym GSB, że, to chyba trzeba by jednak poświęcić trochę większą część czasu, żeby na tym GSB zawalczyć tak konkretnie o czas, jeżeli ktoś się skupia na czasie, bo wiadomo, można się tam skupić na po prostu przygodzie i to jest to, co Ty na pewno przeżyłeś w tym roku. Można się skupić na biciu rekordu samej trasy i wtedy wybierasz najbardziej optymalny okres w ciągu roku, gdzie jest najlepsza pogoda i próbujesz się wstrzelić w jakieś optymalne okienko pogodowe albo można właśnie rywalizować bezpośrednio z jakimś zawodnikiem, co też mogło się wydarzyć tak jak mówiłeś z Romkiem w czerwcu. To też by było niesamowicie ciekawe. Powiedz jak Ty bo rozumiem, że to GSB troszeczkę tak. Od kiedy Ty myślałeś o starcie w GSB na tej trasie w tym roku mówię? Bo podejrzewam, że to GSB wypadło gdzieś tam, ponieważ inne zawody nie wypadły.



RAFAŁ KOT:  Oczywiście, że tak jest. Znaczy tak. Sam ten pomysł zrobienia prędzej czy później tego szlaku pojawił się. Chyba taką bezpośrednią przyczyną i bezpośrednim punktem, który zadziałał na moją wyobraźnię, była próba Rafała Bielawy z dwa tysiące siedemnastego roku. Oczywiście obserwowałem to, śledziłem. Byłem w dwa tysiące siedemnastym jeszcze bardzo średniawym biegaczem, który gdzieś tam właściwie większość rzeczy mógł sobie, o większości rzeczy mógł sobie myśleć w sferze bardziej marzeń niż tego, niż jakichś realnych planów, ale to gdzieś tam zakiełkowało już wtedy i powiedziałam sobie, że prędzej czy później może nie w wymiarze sportowym, ale wymiarze jakimś turystycznym, że ten szlak będę chciał zrobić. To później wyszło, jak wyszło, że trochę bardziej poszedłem w biegi ultra. Te biegi ultra zaczęły się wydłużać i GSB gdzieś tam cały czas funkcjonowało. W związku z tym zacząłem też myśleć o tym, że można powalczyć rzeczywiście w wymiarze sportowym a być może rekord tej trasy. To to rzeczywiście już od kilku lat się działo, ale tak. To nie jest taka trasa, że sobie pojedziemy na zawody i możemy sobie zaplanować dwa tygodnie wcześniej i będzie OK, bo jednak tutaj to jest pięćset kilometrów, to jest dwadzieścia tysięcy przewyższenia i to są góry i to się nie dzieje ot tak, że sobie postanawiasz: Dobra, to nie mam co robić to jadę na GSB. Tutaj wyszło tak, że w marcu zaczęliśmy się stykać z taką sytuacją jaka nas dopadła, że zawody zaczęły być odwoływane. Ja pamiętam dokładnie coś się działo i pamiętam, jakie były nasze myśli, nasze rozmowy, że prawdopodobnie do końca roku w ogóle na żadne zawody nie mam co liczyć, bo tak to do takiej sytuacji to zmierzało. To co? Trzeba było sobie jakieś alternatywne plany zacząć wymyślać i mówię: Skoro tak jest, gdzieś tam w głowie siedzi to może właśnie to jest chyba ten czas wprost. 



BHU: Tak.



RAFAŁ KOT: Bo jak nie teraz, to kiedy? 



BHU: A na ten, że tak powiem wyścig z Romkiem nie zdecydowałeś się ze względu na to, że spodziewałeś się tam złych warunków atmosferycznych, tak? Ja pamiętam wtedy.



RAFAŁ KOT: Ne Kamil.



BHU: Nie?



RAFAŁ KOT: Powiedziałeś o różnym podejściu do GSB i tu akurat w czerwcu miała być fajna zabawa w sensie naszej wspólnej rywalizacji bezpośredniej. To byłby jeden z aspektów tego w ogóle zmierzenia się i z GSB i zrobienia tego z tego fajnego wydarzenia, ale dwa jednak chodziło o konkretny wynik. Jeżeli ja sobie założyłem wynik powalczyć o wynik stu godzin, a widziałem, że sytuacja na szlaku jest taka, bo ja doskonale znam Beskid Niski i wiem, jak to wygląda Bieszczady, Beskid Niski jak to wygląda, kiedy na szlaku jest dużo błota, kiedy jest po prostu wszystko rozmoknięte i po prostu się mnóstwo czasu i energii na to traci.



BHU: Tak.



RAFAŁ KOT: Stwierdziłem, że.



BHU: Nie jest to biegowa wtedy impreza.



RAFAŁ KOT: Tak, wtedy można przeżyć przygodę po prostu, ale jeżeli chcesz powalczyć o konkretny wynik, który sobie iść tam z góry założyłeś to od razu na starcie jesteś na przegranej trochę pozycji, więc stwierdziłem, że po co marnować potencjał, na który gdzieś tam pracowałem przez tyle czasu, przez ileś tam miesięcy się człowiek przygotowuje, żeby właśnie utknąć w wokół Beskidu Niskiego i stwierdzić, że kurde, a można było dwa tygodnie na przykład poczekać.  Dlatego się wycofałem z tego. Oczywiście wiem, że niektórzy cokolwiek nie powiem i jakkolwiek bym nie tłumaczył tej decyzji, tej sytuacji. Niektórzy akurat mają swoje własne zdanie i twierdzą.



BHU: Zawsze tak będzie.



RAFAŁ KOT: Że zrezygnowałem, bo się przestraszyłem. Spoko. Można tak do tego podchodzić. Jeżeli ktoś ma takie zdanie i nie chce żadnej innej argumentacji usłyszeć, to to jest jego sprawa. Fakty są inne jednak.



BHU: Tak. Nie, absolutnie zawsze będą takie zdania padały i to właśnie nie ma co przejmować. Trzeba robić swoje.



RAFAŁ KOT: Dokładnie tak do tego podchodzę.



BHU: I Ty zrobiłeś swoje. Wystartowałeś w innym terminie licząc na to, że trochę pogoda będzie lepsza, ale też byłeś związany jednak suportem. To nie jest tak, że mogłeś sobie przesuwać start swojego biegu dowolnie, prawda? 



RAFAŁ KOT: Dokładnie tutaj akurat wiesz, mówiłeś o tym, że żeby powalczyć o konkretny wynik i zoptymalizować po prostu przygotowania pod to właśnie, żeby o ten wynik móc powalczyć. Powiem Ci, że przygotowania do tej próby trwały od właściwie kilku miesięcy. Przygotowaliśmy wszystko. Ja się przygotowałem jako oczywiście jako ten, który miał startować pod względem fizycznym, sportowym. Pod względem suportu, pod względem logistycznym wszystko mieliśmy na praktycznie na tip-top dograne. Niestety musiałaby też pogoda zagrać. Tak, myśmy byliśmy związani tutaj z konkretną datą, z konkretnym terminem, bo tak wyszło. Teraz już też widzę, że na przyszłość przy kolejnej próbie nie można sobie tak wyznaczać na konkretny dzień tego terminu, bo można się spotkać dokładnie z taką samą sytuacją. Akurat tu wyszło tak, że cały wrzesień był piękny, a my trafiliśmy na warunki, które nie spotkałem się chyba nigdy w Beskidzie Niskim, szczególnie z takimi warunki na jakie trafiliśmy. 



BHU: Właśnie, bo właściwie to lało cały czas, nie? 



RAFAŁ KOT: Praktycznie pierwszy dzień może to była jeszcze jakaś nadzieja na to, że coś z tą pogodą się ułoży, ale właściwie już pod wieczór i w nocy szczególnie. Właściwie pod wieczór, jak zaczęło lać przed przełęczą gliny to już później było.



BHU: Coraz gorzej. 



RAFAŁ KOT: Coraz gorzej. Tak, tak. Ja się dzisiaj z tego chętnie śmieję i właściwie w trakcie tego wyzwania też do pewnego momentu próbowałem robić dobrą minę do złej gry i mimo wszystko się z tego śmiać, ale mimo wszystko gdzieś tam sobie na miękko to przyjmować, ale oczywiście gdzieś tam to wywierało duże, duże piętno, dużo mniej kosztowało i nas wszystkich kosztowało. Suport też kosztowało. Przecież wszyscy odczuliśmy to bardzo mocno, ale tak jak mówię zapamiętuję pewne rzeczy, które były pozytywne. Na tym się skupiam, a te, które powiedzmy były negatywne to traktuję jako naukę i staram się z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski. Przy kolejnej próbie już doskonale wiem, co trzeba zrobić, żeby to było lepiej przygotowane, ponieważ oczywiście wydawało mi się, że tutaj opracowaliśmy plan na sto procent i się okazuje, że niekoniecznie, bo właśnie musimy być przygotowani na to, że jeżeli pogoda nie zagra, to musimy mieć jakiś plan awaryjny. 



BHU: Żeby przesunąć start po prostu, tak?



RAFAŁ KOT: Dokładnie. Wystarczyło, by chociaż mieć taki termin zapasowy na przykład i już można by tutaj trochę mieć większe pole manewru. Tak więc przy kolejnej próbie będzie jeszcze lepiej.



BHU: A jeśli chodzi o pozostałe rzeczy, czyli odżywianie, sen to było tak jak chciałeś to czy to wyglądało tak jak chciałeś, żeby wyglądało?



RAFAŁ KOT: Nie. Nam się to szybko. Oczywiście plan był bardzo fajnie moim zdaniem rozpisany. Ja gdzieś tam go przygotowywałem z głową wydaje mi się i był realny do zrealizowania, ale niestety dosyć szybko nam się zaczęło to rozjeżdżać i te przerwy, które były przygotowane na sen i te miejsca, które przygotowaliśmy na to, żeby właśnie zrobić sobie dłuższą przerwę i właśnie tam trochę mocniej odpocząć i też z związku z tym miejsca, gdzie mieliśmy na przykład coś konkretniejszego zjeść na spokojnie to też trochę inaczej wyglądało. Oczywiście nie, z jedzeniem nie było z mojej perspektywy nie było problemów, ponieważ ja o mnie tutaj suport idealnie zadbał i naprawdę stawał na głowie, żeby tutaj żebym w tym aspekcie tutaj był dobrze potraktowany, ale jeśli chodzi o sen to niestety wszystko się odbyło kosztem snu. Musieliśmy gdzieś tam te urwane godziny próbować nadgonić, zaoszczędzić i miałem przygotowany na tą próbę już nie pamiętam dokładnie, ile godzin snu, ale to było ponad dziesięć godzin, ale koniec końców łącznie na spanie poświęciłem może z sześć godzin maksymalnie. Niestety to odbiło swoje też piętno Kosztowało to, że po prostu w nocy to tempo mocno siadło i szczególnie przy tej pogodzie, kiedy jeszcze dodatkowo była bardzo gęsta mgła. 



BHU: Tak. Gubiłeś trasę, tak? Często słyszałem, że,



RAFAŁ KOT: Zdarzało się po prostu gdzieś tam błądzić. Na szczęście później miałem możliwość, że ktoś towarzyszył mi na trasie. To był Gniewko. To byli chłopaki z ultramartonu magurskiego. 



BHU: Artur Piecha też był tam na Babiej Górze z Tobą. 



RAFAŁ KOT: Artur Piecha akurat pomógł mi nie w momencie, kiedy chociaż tak, mogły być problemy z 

nawigacją. Artur bardzo dobrze znają Babią Górę. Zapowiadało się, że jak będziemy akurat na Babiej Górze, to będzie tragedia pogodowa, że będzie mgła, że będzie ulewa. W końcu jak akurat weszliśmy na babią, nie było aż tak tragicznie. Tak więc ale Artur był taką powiedzmy osobą, która, jeżeli miałaby się ta pogoda gdzieś tam w trakcie na przykład popsuć albo już się zapowiadało na to, że akurat na babiej będzie tragedia. Na taką tragedię trafiła zresztą Angelika.



BHU: Angelika kilka godzin wcześniej. 



RAFAŁ KOT: Dokładnie i się skończyło to na szczęście dobrze, ale mogło się skończyć gorzej. 



BHU: Tak. Pogubiła się.



RAFAŁ KOT: Tak więc po prostu Artur był bardzo, bardzo ważnym punktem w całym tym. Ja bardzo się obawiałem Babiej Góry. To jest taka góra, na którą trzeba uważać, a szczególnie jak się robi przy takich warunkach pogodowych niestabilnych, bardzo niestabilnych i w nocy. Tak więc tutaj miałem przynajmniej tą satysfakcję, że gdzieś z kimś pokonywanie tej góry z kimś i do tego kto zna tą górę bardzo dobrze to jest taki komfort psychiczny. 



BHU: Na pewno, a w którym momencie zacząłeś zauważać, że to sto godzin jest nierealne?



RAFAŁ KOT: Wiesz co powiem, że właśnie dosyć, dosyć późno. Wciąż wydawało mi się, że i wciąż miałem tą może niepewność. To było tak cały czas takie powiedzmy obijanie się o ściany. Kiedy znów udało mi się powiedzmy wykrzesać w sobie taką siłę, żeby uwierzyć, że o te sto godzin wciąż możemy walczyć to chwilę później zderzyliśmy się z taką pogodą, która bardzo skutecznie mi te pomysły wybiła z głowy i to było takie po prostu od ściany do ściany. Wiesz co stwierdziłem przez chwilę przestało lać i stwierdziłem: Dobra, teraz możemy nadgonić. Może akurat to jest ten moment przełomowy. Może to jest ta chwila, kiedy się odmienią warunki i od tego momentu będzie już tylko lepiej, nie? A chwilę później się okazuje, że było znów jeszcze gorzej, więc dosyć późno wiesz się stwierdziłem, że te sto godzin jest poza zasięgiem. Nawet jeszcze w Beskidzie Niskim wydawało mi się, że jest to do zrobienia. Na pewno jak wybiegałem z Krynicy to wiedziałem. Znaczy tak podejrzewałem, że wciąż ten plan jest do zrealizowania, ale niestety, jak trafiliśmy na kolejną ulewę w Beskidzie Niskim, gdzie szlaki to się zrobiły po prostu potoki ze szlaków, błotniste potoki. Rzeczki były wezbrane do tego stopnia, że po prostu (ns. 27:57). Ja pierwszy raz widziałem w Beskidzie Niskim akurat tak wezbrane te rzeczki i wtedy stwierdziłem, że to już chyba nam się mocno rozjechało na tyle, że po prostu jest mało realne. 



BHU: Dobra Rafał to czemu nie zszedłeś? Bo to wymagało od Ciebie jakiejś tytanicznej pracy wewnętrznej, żeby kontynuować w takich warunkach ten bieg. 



RAFAŁ KOT: Wiesz co chyba koniec końców miałem dwa momenty, kiedy myślałem tak realnie o zejściu z trasy. Pierwszy to był zdaje się w Rabce, kiedy wybiegałem z Krościenka, było wszystko fajnie, ale właśnie na Przehybie. Byliśmy na chwilkę, zaczęliśmy do schroniska na Przehybie, gdzie akurat, gdzie Wy sobie smacznie spaliście. Chwilę po tym, jak wyszliśmy ze schroniska, po prostu lunął deszcz. Niestety lunął tak i tak mnie wtedy zmoczyło i tak mnie wyziębiło, bo jeszcze dodatkowo wiatr był i.



BHU: Wtedy Ci się pierwszy raz od ode chciało?



RAFAŁ KOT: Wtedy pierwszy raz po prostu się zderzyłem z taką ścianą, że mówię: Kurdę, to jest. To już miałem poczucie takie, że tutaj igram ze swoim zdrowiem bardzo mocno, że to może się bardzo źle skończyć i ja miałem takie poczucie, że jestem o krok od hipotermii naprawdę. Nie pamiętam, kiedy mnie tak mocno wyziębiło. Jak doleciałem do Rabki w trakcie tej ulewy i mówię właśnie do Marcina Raziewieckeigo, do Jacka Denyki, że w tych warunkach to nie ma sensu w ogóle się poruszać. Może po prostu poczekajmy chwilę godzinę, dwie. W tym czasie może się zdrzemnę i trochę sił odzyskam, a może za chwilę się jakoś warunki poprawią, ale już tak chyba bez przekonania to mówiłem. Chyba oni zrozumieli szczególnie Jacek, że chyba jakieś złe myśli zaczynały mi do głowy przychodzić. Jacek mi uświadomił, że jednak trzeba, trzeba dalej. Chcesz walczyć? Po to tu przyjechaliśmy więc walcz i nie ma tutaj siedzenia w ciepłym samochodzie, tylko niestety wychodzisz w tą mgłę i w deszcz. To był bardzo niefajny fragment. Wyszliśmy z Marcinem, bardzo błądziliśmy bardzo, bardzo niefajnie to wspominam. OK. A drugi moment to było trzydzieści kilometrów przed Wołosatym, przed metą. Wtedy ja już postanowiłem po prostu, że schodzę. To nie była kwestia, już kwestia rozważania tego czy zejść, czy nie zejść. Po prostu postanowiłem, że schodzę. Miałem bardzo duży problem ze stawem skokowym. To było na Połoninie Wetlińskiej. Każdy krok po prostu na tych kamieniach na górze. Na Połoninach jest tak, że po prostu są te wystające kamienie i każdy krok prawy, każde stąpnięcie prawą nogą to był no taki ból, że mówię nie ma co z tym walczyć, nie ma co sobie zrobić, po prostu jakiejś krzywdy, która będzie mnie kosztowała kilkumiesięczną, po prostu kontuzję. Plan na sto godzin legł w gruzach. Plan na zrobienie GSB legł w gruzach, bo właściwie byłem pewien w tym momencie, że jest to poza moim zasięgiem. Dodatkowo się wyłączyły takie huśtawki nastrojów, których nigdy w życiu nie przeżywałem. Naprawdę tego dnia, tego ostatniego dnia próby to było naprawdę skrajności, od skrajności do skrajności, od euforii do po prostu totalnego doła. Nie wiem to była depresja, już chyba chwilowa depresja, tak bym to nazwał i to trzeba było też przezwyciężyć. Po prostu znaleźć sobie pomimo tego wszystkiego, co się działo wcześniej na trasie jakiejś jeszcze, odrobinę motywacji, której gdzieś nie mogłem wykrzesać w sobie. 

bottom of page