top of page

Kasia Solińska: Troszkę zabrakło takiego pokierowania mną, takiej opieki, bo faktycznie, ja lubię podążać za czymś, lubię mieć jakiś cel i wsparcie. To mam na przykład z moim trenerem, a z nim współpracuję już ponad 3 lata. Wiem, że mnie zna, wie czego potrzebuje. I to nie chodzi o trening taki stricte fizyczny, ale też o opiekę psychiczną, że ‚tu sobie poradzę’, ‚tu trzeba przymknąć oko’, ‚tu trzeba mnie pogłaskać po głowie’, i w razie czego pisze - ‚Kasia, spokojnie, powodzenia, uśmiechnij się, robisz to co lubisz’. Więc bardziej liczę na takie oparcie i to mi daje ogromną moc. [śmiech]

 

BHU: To była Katarzyna Solińska.

Ja nazywam się Kamil Dąbkowski i witam was w podkaście Black Hat Ultra. Jest to podcast, w którym opowiadam historię ludzi, których w życiu prowadzi pasja i ambicja, chęć poznania siebie i swoich granic. Moi goście dzielą się również technikami, które pomagają im dojść do celu. Dlatego odnajdziecie tutaj sporo wiedzy i inspiracji. Wszystkich łączy chęć spędzenia czasu, który został nam dany. Świadomie, radośnie i w zgodzie ze sobą. Kasia po latach spędzonych na bieżni, zakochała się w górach i w nich została. 

Swój pierwszy półmaraton odbywający się na Babiej Górze - wygrała.

3 ZUKi - wygrała.

Grań Tatr - wygrała.

A w parze z Natalią Tomasiak wygrała również kultowe skyrunningowe zawody Monterosa Sky Marathon. Kasia prywatnie jest absolutnie uroczą osobą. Gdy biega, doskonale panuje nad swoimi emocjami. A gdy stoi na podium, jej uśmiech mówi jak doskonale bawiła się na podium. Kasia twierdzi, że nie lubi rywalizować. Czy tak jest naprawdę? Z ogromną przyjemnością przedstawiam wam rozmowę z Katarzyną Solińską. Do tej pory znaliście ją z tabel wyników i zdjęć. Dzisiaj macie okazję poznać ją naprawdę. 

 

Jeszcze tylko taki mały komentarz ode mnie. W tym odcinku trochę eksperymentuję ze strukturą podcastu. Podzieliłem go na części, a każda z nich jest poprzedzona jest informacją o czym w danej części będzie mowa. Taki mini spis treści. Zostawiłem również fragment wypowiedzi na koniec, żeby zmotywować was do słuchania podcastu do końca. :) 

Dajcie znać jak taka struktura wam się podoba i napiszcie do mnie maila na ultra@blackhatultra.pl.

 

A teraz już pierwsza część rozmowy z Kasią Solińską, w której dowiecie się o początkach jej biegania, jej stosunku do rywalizacji, kiedy pojawiają się kryzysy i dlaczego lubi biegać z orzełkiem na piersi. Posłuchajcie.

 

BHU: Cześć Kasiu.

 

KS: Cześć Kamil.

 

BHU: Dziękuję za kolację, była przepyszna.

 

KS: Dziękuję, starałam się w kuchni wyczarować.

 

BHU: To nie Maciek gotuje?

 

KS: Powiedzmy, że ma zmianę od poniedziałku do piątku. Ja dobijam się co prawda na takie bardziej sałatkowe. Jestem królową sałatek i zup, których miałeś okazję spróbować. No i w weekendy, jeżeli jesteśmy w Krakowie, to ja tutaj zarządzam kuchnią.

 

BHU: Świetne było, naprawdę dziękuję i też czuję się naprawdę ugoszczony.

 

KS: Jeszcze jest deser na później i coś w międzyczasie się jeszcze pojawi. [śmiech]

 

BHU: Jejku. Wczoraj też szybciej chciałem skończyć rozmowę bo był deser. [śmiech] Kasiu, opowiedz coś o sobie. Skąd ty się wzięłaś w ogóle? Jak to się stało, że nagle dziewczyna zaczyna biegać, nie biega po górach strasznie długo no i biega taką Grań Tatr w 10 i pół godziny, co mi się nie podoba, bo ja przebiegłem w 14 godzin. [śmiech] Gdzieś czytałem, że ty całe życie uprawiałaś sport.

 

KS: Tak, ten sport mi towarzyszył z mniejszymi, większymi przerwami od początku. Pochodzę z Draganowej, to jest mała miejscowość na Podkarpaciu, w Beskidzie Niskim. Niedaleko położonej, od znanej nam miejscowości Chyrowej, gdzie jest start 70-tki Łemkowyny. To jest około 5-7 km od Draganowej, więc Łemkowyna to też taki trochę mój bieg, bo jest w moich rodzinnych stronach. Także, pochodzę z Draganowej, tam się wychowałam i spędziłam większość mojego życia. Moja biegowa przygoda zaczęła się…

 

BHU: Ale poczekaj, poczekaj. Chodziłaś po tych górach z rodzicami, sama albo z klasą? Poznałaś te tereny?

 

KS: Troszkę tak, ale nie wszystkie. Faktycznie z rodzicami wybieraliśmy się na spacery, ale nie jakoś w wysokie góry. Nawet Bieszczady początkowo były za bardzo odległe, które teraz wydają się bardzo bliskie. Jednak w gimnazjum byłam członkiem PTTK. Więc poznałam te góry dzięki rajdom, w których brałam udział z klasą czy ze znajomymi.

 

BHU: A weekendowo z rodziną wychodziłaś na jakieś dłuższe, górskie spacery?

 

KS: Tak, ale moja rodzina nie była taka typowo górska. Faktycznie weekendy spędzaliśmy aktywnie, ale na wakacjach najczęściej jeździliśmy nad rzekę, albo w zimie na narty, chociaż to też tak… Na Chyrowej jest wyciąg, więc tam też swoje pozjeżdżałam. Aczkolwiek wyciąg był po drugiej stronie góry. Nigdy nie było tak, że całe weekendy spędzaliśmy gdzieś w górach czy w Tatrach czy w innych rejonach gór. Natomiast aktywnie spędzaliśmy czas, to jak najbardziej.

 

BHU: Fajnie. I co się dzieje jak wyjeżdżasz stamtąd, gdzieś do szkoły pojechałaś?

 

KS: Całą podstawówkę chodziłam do szkoły w Draganowej, natomiast gimnazjum mieliśmy oddalone o 16 km. Więc dojeżdżałam do gimnazjum do Zręcina. Właśnie w gimnazjum rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem trochę bardziej na poważnie. W podstawówce brałam udział w zawodach szkolnych, to było wtedy dosyć popularne. Ja w ogóle lubiłam biegać i chciałam się ścigać z chłopakami. A moja mama ostatnio opowiedziała mi anegdotkę, że jak brałam udział w biegach, nawet takich na WFie i mieliśmy z chłopakami się ścigać, to ja ich puszczałam z grzeczności, żeby im nie było przykro, chociaż nie wiem czy do końca to była prawda. [śmiech]

 

BHU: Czyli taka rywalizacja siedzi w Tobie od dawna?

 

KS: Właśnie do mnie chyba nie pasuje słowo rywalizacja.

 

BHU: To co to jest?

 

KS: Ja bardzo lubię przekraczać swoje granice i ścigać się tak sama z sobą. Nie patrzę na osobę, która biegnie obok mnie, tylko bardziej skupiam się na sobie. Może to też mi pozwala na taką ‚wolniejszą głowę’ i może właśnie dzięki temu są takie rezultaty a nie inne.

 

BHU: Coś pewnie w tym jest. Im bardziej głowę się uwalnia to tym bardziej to pomaga. Relaksujesz się po porostu, nie spinasz się na nic.

 

KS: Tak, powiem Ci, że doświadczyłam nawet w biegach górskich takiej rywalizacji. Chociaż by w Szczawnicy tym roku, walczyłam z głową ponad moje siły, bo pojawiła się dziewczyna, której nawet nie znaliśmy, bo na codzień mieszka w USA i biegła przede mną. Ja wtedy zaczęłam za mocno biec i faktycznie na szczycie byłam praktycznie wypompowana. Wiedziałam, że ona jest przede mną, ja jej nie znam i ciągle ją dochodziłam a ona mi uciekała. Właśnie ta taka bezpośrednia rywalizacja, widzenie jej, to właśnie mi bardzo przeszkadzało. Więc chciałam najszybciej ją przegonić, urwać się i biec po prostu swoje, bo po prostu wtedy biegłam już w komforcie psychicznym. Nawet z myślą, że uciekam, ale nie widziałam jej przed sobą. Więc serdecznie gratuluje za te nasze ściganie. Ale faktycznie wtedy bardzo mocno walczyłam ze swoją głową i wszelkimi emocjami, które tam się gromadziły.

 

BHU: Jak już jesteś pierwsza, to wtedy już nie rywalizujesz. To ciekawe. [śmiech]

 

KS: [śmiech] Nie no, może nie jest tak do końca, ale lubię wiedzieć, że daje z siebie po prostu wszystko. W tym roku próbowałam wchodzić już na taki etap świadomości, że jestem dobrze przygotowana i po porostu chcę to pokazać na zawodach. Czasem z lepszym, czasem z gorszym rezultatem, ale dla mnie najważniejsze jest to, że ja i mój trener z każdych zawodów, z każdych wyścigów, wyciągamy wnioski. Przyglądamy się temu, co zagrało, a nad czym trzeba popracować.

 

BHU: Czyli mocno się mentalnie przygotowujesz do zawodów. Masz jakieś techniki swoje?

 

KS: Właśnie nawet nie. Wydaje mi się, że moja samoświadomość jest dosyć głęboka. Wiara w siebie i zrozumienie własnych emocji i tych emocji, które na zawodach są potrzebne. Po za tym, wydaje mi się, że ja to jestem takim prostym człowiekiem. Zakochałam się w biegach górskich, sprawia mi to ogromną przyjemność. Lubię w tej przyjemności po prostu być. Więc ograniczam te złe emocje, emocje, które mi przeszkadzają, Staram się skupić na tych pozytywnych kwestiach.

Więc nawet jak mi nie idzie, to wtedy jest taka pauza: ‚Kasia, zobacz gdzie jesteś, rozejrzyj się, to jest coś co kochasz. Jesteś w miejscu, które lubisz, wśród ludzi, którzy są naprawdę niesamowici.’ Więc skupiam się na takich wartościach, które to bieganie mi daje na każdym etapie. Czy wygrywam, czy jestem z tyłu stawki, czy idzie mi czy czuje się gorzej. Warto jest zrobić taką pauzę, refleksję i się uśmiechnąć i biec dalej.

 

BHU: Wow! Super. A jakie nieprzyjemne stany Ciebie dopadają zazwyczaj? O czym myślisz jak Ci nie jest dobrze i musisz się z tego wyrwać? Co to są za rzeczy?

 

KS: Najbardziej nie lubię na zawodach kiedy nie mam siły. Mogłabym powiedzieć przykład z tego roku. To były mistrzostwa świata w Portugalii. Dla mnie to było ogromne niezrozumienie tego co się tam zadziało. Bo faktycznie jechałam z myślą, że jestem dobrze przygotowana. Może nie, że chcę powalczyć o jakieś wysokie lokaty, ale chcę mieć świadomość, że to co wypracowałam, oddałam na zawodach. No ale się niestety tak nie stało. Super mi się biegło gdzieś do 20 km, a później to był taki ‚pstryk’ i nagle to wszystko uszło. Byłam strasznie zła, rozczarowana. Więc takie emocje rozgoryczenia i zgody na to, że te siły uciekły. Takie zastanawianie się, co zrobiłam nie tak w poprzedniej części zawodów, że to się przełożyło na kompletny brak siły, bo ja już wtedy ciągnęłam głową, żeby dobiec do mety, a to były jeszcze kolejne 20 km, więc trochę sporo. Przy czym sama trasa mi się podobała, sama rywalizacja mi się podobała i to było trudne. A co zrobiłam, żeby do tej mety dotrwać? No to cel był wyższy, no bo biegłam z tym orzełkiem na piersi, i stwierdziłam, że choćby miałam tam się doczołgać, dojść, dotuptać, no cokolwiek. To ja się na tej mecie po prostu pojawię. Nieważne jaką lokatę będę miała. Miałam taką świadomość, że po prostu zrobiłam wszystko. Faktycznie na trasie wymiotowałam, zgubiłam się, więc przeszłam przeróżne stany fizyczne i psychiczne, ale dobiegłam. Zmęczona, ale z biało-czerwoną flagą, którą chłopcy mi podrzucili. Więc miałam taki wbieg na metę z prawdziwego zdarzenia.

I mimo, że nie satysfakcjonuje mnie do końca, to wiem, że sporą walkę stoczyłam ze sobą, ze swoim organizmem, ze swoją głową.

 

BHU: A jak myślisz, czemu ten Orzełek jest dla Ciebie taki ważny. Czujesz się patriotką czy to jest taki specyficzny rodzaj zawodów, gdzie wy jednak reprezentujecie kraj?

 

KS: Wiesz co, i to i to. Lubię być Polką, lubię mieszkać w Polsce. Miałam taki epizod, że byłam na Erasmusie przez pół roku w Portugalii. Wiedziałam jak bardzo tęsknię za krajem, za moją rodziną. Więc wiedziałam, że nigdy nie będę osobą, która zamieszka za granicą na dłużej. Więc po prostu lubię być Polką. Druga część to jest to o czym mówisz, że faktycznie bieganie w reprezentacji ma taki większy wymiar, bo nie robi się to tylko dla siebie, dla swojego wyniku, ale też gdzieś obserwują nas nasi rodacy, którzy trzymają kciuki i chcą, żebyśmy jako zawodnicy najlepiej reprezentowali Polskę po za granicą. Więc myślę, że tak. Ale tutaj unikam słowa presji, czy jakiś większych oczekiwań, ale bardziej zobowiązanie.

 

BHU: Czyli taki rodzaj ograniczenia, który Ci daje dodatkową energię. Opowiedz co dalej. Jesteś w liceum, zaczynasz biegać, puszczasz chłopaków pierwszych…

 

KS: W gimnazjum na przełomie podstawówki na tych zawodach w 6 klasie, zauważył mnie mój późniejszy trener Adam Przybysz, ówcześnie trenował w Krośnieńskim klubie biegacza KKB MOSIR Krosno i zaprosił mnie na trening biegowy, na stadion. Stadion ówcześnie żużlowy, więc to też było ciekawe doświadczenie biegać po żużlowej bieżni. W tym momencie jak odwiedzam Krosno i stary stadion, jest przepięknie zmodernizowany, ma tartan pomarańczowy. Taka ciekawostka: jak kiedyś pojechaliśmy, wydaje mi się, że do Mielca na zawody, pierwszy raz startowałam na stadionie tartanowym, Więc było tak troszeczkę oderwanego tego tartanu i sobie go wzięłam, bo mi się tak podobał, bo to była taka miękka nawierzchnia, coś niesamowitego. Mam go chyba do dzisiaj w domu rodzinnym. Wracając, od początku gimnazjum zaczęłam chodzić regularnie na treningi. Bardziej regularnie tzn. 5-6 razy w tygodniu, gdzie niedziela była startowym dniem, więc trochę tego było.

 

BHU: W części drugiej usłyszycie jak Kasia trenowała biegi w czasach szkolnych, dlaczego rozstała się z bieganiem na jakiś czas, czego oczekuje od trenera, co robiła w Portugalii i o przygodzie z kabaretem. Jakie wtedy dystanse biegałaś?

 

KS: Za młodzika biegałam trzy setki, zdarzało się 300 m - 600 m. Natomiast za juniora głównie 400 m. Bardzo, bardzo to lubiłam. Miałam super grupę zawodników, z którymi trenowałam. Byliśmy naprawdę prawdziwymi przyjaciółmi. Do dziś mamy relacje. Troszkę rzadsze, ale jak się widzimy to tak, jakbyśmy się wczoraj rozstali. Także to był dla mnie wartościowy moment w moim życiu. Myślę, że bardzo mnie ukształtował jako człowieka. I pojawił się w dobrym momencie, bo wiadomo, że w gimnazjum pojawia się dużo nowości. Zmiana szkoły, zmiana otoczenia, zmiana znajomych. Więc fajnie było mieć taki swój ogródeczek, w którym człowiek się czuł stabilnie, tak swojsko i w którym się po prostu realizował, bo ja uwielbiałam chodzić na treningi i mój dzień trwał od godziny 7 do godziny 20, bo dojeżdżałam do Zręcina do szkoły. Po lekcjach jechałam do Krosna na trening, który był o godz. 16. Więc później 20 km z Krosna do domu. Więc zazwyczaj byłam w domu ok 19:30, jadłam późną obiadokolację i dopiero zasiadałam do lekcji o 20, więc kładłam się też dosyć późno. No i tak na okrągło, przez prawie 4 lata, bo gdzieś w liceum ta moja przygoda zaczęła się troszeczkę rozłazić z bieganiem i skupiłam się bardziej na szkole.

 

BHU: Jak wytrzymywałaś to wtedy? Mówisz, że miałaś fajne relacje z członkami zespołu, ale nie czułaś się przeciążona tymi treningami?

 

KS: [śmiech] Nie. Właśnie o to chodzi, że ja strasznie lubię biegać. I to jest takie chyba we mnie naturalne. Oczywiście były ciężkie momenty buntu, no bo moje koleżanki wychodziły ze znajomymi, na pizzę, ciągle gdzieś jeździły. A ja byłam w trybie treningowym, ciągle gdzieś jeździłam. Nie mogłam sobie na to pozwolić, bo byłam ciągle skupiona żeby się dobrze przygotować. Ale każdy trening był pełen radości, śmiechu, wspólnych rozmów. Więc to było fantastyczne i dzięki temu mogłam też podróżować po Polsce. Wyjeżdżaliśmy na obozy nad morze, w góry. Właśnie w Ustrzykach Dolnych mieliśmy obozy zimowe. I to jest śmieszne, bo mimo, że te obozy były wybiegane, to nigdy nie wpadłam na pomysł, że po tych górach też można biegać troszeczkę więcej. Także, gdzieś tam byłam sfocusowana na ten stadion, więc nie byłam jakoś mocno przeciążona. Myślę, że kluczowym momentem na rozstanie się z bieganiem wpłynęło to, że mój trener zrezygnował z funkcji trenera. A wiem, że świetnie się z nim dogadywałam, on świetnie też znał moje możliwości i przygotowywał mnie pod ten konkretny dystans. Natomiast później przeszłam do innego trenera i też nam dobrze się współpracowało, jednak zaczęłam biegać inne dystanse. Tutaj 800 m, tutaj 5 km, tu 10 km i przestałam mieć na tyle dobre rezultaty, żeby móc liczyć się w Polskiej stawce. Proszę zabrakło takiego pokierowania mną, takiej opieki. Bo faktycznie jestem osobą, która lubi podążać za czymś. Lubię mieć jakiś cel i wsparcie.

 

BHU: Czyli potrzebujesz mentora takiego mocnego?

 

KS: Wtedy jesteś w stanie z siebie dużo dać. Dokładnie tak. Tak mam np. Teraz z moim trenerem. Z nim współpracuję już ponad 3 lata. Trenuję z Wojtkiem Mazurkiewiczem. Wiem, że też na tyle długo trwa nasza współpraca i ma taki a nie inny charakter, że wiem, że mnie zna, wie czego potrzebuje i to w cale nie chodzi o trening, taki stricte fizyczny, ale też taką opiekę psychiczną, że tu sobie poradzę, tu trzeba przymknąć oko, tu trzeba mnie pogłaskać po głowie. [śmiech] I w razie czego pisze ‚Kasia, spokojnie, powodzenia, uśmiechnij się, robisz to co lubisz’. Więc bardziej liczę na takie oparcie i to mi daję ogromną moc.

 

BHU: Trener się zmienił, dystanse się zmieniły i postanowiłaś się oddać trochę szkole, tak?

 

KS: Zdecydowanie tak. Myślę, że też kwestia znajomych, chciałam bardziej uczestniczyć w tym życiu społecznym. Troszeczkę angażowałam się w inne aktywności. Mogę powiedzieć, że byłam członkiem kabaretu w szkole, także występowałam na scenie, co jest bardzo śmieszne, bo tego nie lubię i się strasznie stresuje, ale jakoś w tej odsłonie bardziej humorystycznej się odnalazłam. Też uczestniczyłam bardziej w takich aktywnościach szkolnych, jakieś wyjazdy, wymiany. Też dużo się działo w liceum, tylko w zupełnie innym charakterze.

 

BHU: I w tym okresie kompletnie każdy sport odstawiłaś?

 

KS: Nie no, miałam tą łatkę biegaczki przyklejoną do siebie, więc wszystkie zawody szkolne, w nich uczestniczyłam. Więc pod tym kątem byłam aktywna, gdzieś tam starałam się troszeczkę biegać, ale nie w takim wymiarze jak wcześniej. To już było takie wykorzystanie tego co zostało w nogach i w głowie, treningów opracowanych przez ostatnie lata.

 

BHU: Kiedy nastąpił ten moment kiedy wróciłaś do sportu? Jak to wyglądało?

 

KS: Mam taki jeden punkt, do którego się odnoszę, kiedy mam pytanie ‚kiedy to się zaczęło’. Myślę, że maraton w 2016 roku to jest taki punkt zaczepny, od którego odkreśliłam, taką grubą linią przeszłość i budowałam swoją nową przygodę biegową. Natomiast, muszę przyznać, że w momencie, w którym przyjechałam na studia do Krakowa, podjęłam się na pół roku uczestnictwa w AZS, na Uniwersytecie Pedagogicznym. Raz w tygodniu uczestniczyłam w treningach, byłam też na akademickich mistrzostwach Polski. Więc gdzieś tam jeszcze starałam się zbliżyć do tego biegania. Przy czym znowu trafiłam na super środowisko. Ale na pierwszym roku zdecydowałam się podjąć pracę, żeby dorabiać i odciążyć mamę, która głównie mnie utrzymywała. Więc znowu, praca, studia. Na drugim roku podjęłam kolejne studia, na Uniwersytecie Jagiellońskim, na psychologii stosowanej. Więc miałam 2 kierunki, pracę.

 

BHU: A ten 1 kierunek, to jaki był?

 

KS: To było bibliotekoznastwo z nauczaniem j. polskiego.

 

BHU: Ja jestem mgr. bibliotekarz, wiesz?

 

KS: Naprawdę?! [śmiech] Ja do magistra nie dotarłam. Gdzieś jednak stwierdziłam, że ta psychologia, to jest jednak to.

 

BHU: Na pewno bardziej przyszłościowa jest psychologia.

 

KS: Myślę, że tak. Natomiast uznaję to doświadczenie za bardzo cenne. Z resztą w mojej rodzinie mamy też pedagogów i bibliotekoznawców. Co prawda nie pracujących w zawodzie, ale czerpiących z tej wiedzy. Natomiast też praktyki w szkole dały mi taką informację, że chyba to nie jest to czym bym się chciała zajmować. [śmiech] Psychologia przykuła faktycznie większą moją uwagę. Natomiast przez 2 lata łączyłam te kierunki. M.in. z Uniwersytetu Pedagogicznego pojechałam na wymianę studencką do Portugalii. To jest też zabawne, bo jak kształciłam się w kierunku nauczania j. Polskiego w klasach 4-6 i gimnazjum. Natomiast do Portugalii pojechałam na nauczanie wczesnoszkolne, z którym miałam niewiele wspólnego. Więc trzeba było trochę nadrobić tych informacji. I uwaga! Miałam praktyki w Portugalskim przedszkolu. Gdzie ja nie znałam portugalskiego, kilka podstawowych zwrotów. Takie 3 latki, które ledwo mówią po portugalsku i zająć się nimi. Ale to było niesamowite doświadczenie, bo wtedy grała dużą rolę komunikacja niewerbalna, co było też świetną praktyką psychologiczną. Świetne panie nauczycielki, które były naszym pośrednikiem i trochę tłumaczem. M.in. nauczyłam Krakowiaka tańczyć dzieci od 3 do 6 roku. Więc trochę tej kultury i informacji o Polsce udało mi się im zaszczepić. To było naprawdę super doświadczenie.

 

BHU: A wykorzystywałaś jakieś umiejętności, które nabyłaś podczas występów w kabarecie?

 

KS: Może nieświadomie. [śmiech] Myślę, że najwspanialszym łącznikiem wszystkich ludzi jest uśmiech. Ja jestem osobą, która lubi się uśmiechać i tym uśmiechem po prostu dzielić. I wydaje mi się, że to było po prostu pomocne narzędzie.

 

BHU: W części trzeciej dowiecie się m.in. o tym jak to się stało, że Kasia wróciła do biegania.

Komu zadedykowała swój pierwszy półmaraton? Czym jest moment w życiu Kasi? Jak bieganie po górach pomaga w przeżywaniu życia świadomie. 

Jak się w Tobie narodziła myśl żeby pobiec maraton? Namówili Cię znajomi?

 

KS: Powiem Ci, że ja mam szczęście w swoim życiu do spotykania odpowiednich ludzi.

 

BHU: To jest cudowna umiejętność.

 

KS: Tak. Nie wiem czy umiejętność.

 

BHU: Myślę, że tak. Wiesz, w życiu nie ma przypadków więc jakoś energetycznie ich musisz ściągać do siebie.

 

KS: To mam tą dobrą energię.

 

BHU: Masz, masz!

 

KS: Ludzie na których natrafiam, są naprawdę niesamowici i dają dużo energii. Wrócę jeszcze do AZSu, bo później faktycznie byłam bardziej zajęta studiami, ale miałam czas, żeby wrócić do biegania półmaratonów. Kraków jest takim miejscem, gdzie te półmaratony się sezonowo trafiają. Jakieś biegi na 10 km, więc czasami starałam się wystartować w takich zawodach. Jednak najczęściej kończyło się to nieprzyjemną kontuzją, bo to był taki zryw. Wiesz, jest półmaraton, 2-3 miesiące przygotowania, 2-3 treningi w tygodniu typu wybieganie bardzo nieświadomie, Ja też byłam osobą, która ściągnęła sobie treningi z internetu i bazując na doświadczeniu z klubu, starałam się do tego przygotować. No jednak za mało wiedzy miałam wcześniej, żeby mój organizm do takiego wysiłku wytrenować. I kończyło się to taką małą niechęcią. Mój pierwszy półmaraton zadedykowałam mojej mamie. Ja lubię mieć ukryty cel. Miała wtedy urodziny, więc w ukryciu zrobiłam koszulkę z napisem ‚kocham cię mamo’. Ona gdzieś tam stała w połowie Błoń, bo tam startowaliśmy. No i nie widziała tej koszulki, bo ja się ukrywałam skrzętnie pod kurtką. Ale jak ruszyłam, to krzyknęłam ‚zobacz mamo, zobacz na plecy!’ No i tam było ‚kocham cię mamo’. Ona była bardzo wzruszona, ja również. I wtedy właśnie zaczęłam czuć znowu te pozytywne emocje, które bieganie przynosiło. A wracając do ludzi, to poznałam też chłopaka, który jeździ na rowerze, Adama, z którym byłam w związku przez parę lat. No i zaczęłam mu też opowiadać, że trenowałam, kiedyś biegałam, no to powiedział, że fajnie, że jestem taka aktywna. Więc zaczęłam trenować. Pamiętam, że to było takie zwariowane, bo zaczęłam staż w szpitalach, ponieważ wybrałam ścieżkę kliniczną w mojej psychologii. A więc bardzo wcześnie rano trening, bo za cel obrałam sobie maraton w kwietniu 2016 r. Miałam chyba 5 m-cy przygotowania, więc zaczęłam coś tam sobie biegać, trening, później wizyta w szpitalu na kilka godzin, później praca kelnerki, jakieś zajęcia w międzyczasie, więc było dosyć intensywnie. I w międzyczasie znajomy zaprosił mnie na ćwiczenia core stability, które jak się okazało, prowadził mój kolega z AZSu. I okazało się, że też jest trenerem i pomógł mi przygotować się bardziej treningowo, bardziej świadomie. Rozpisując plany do maratonu, więc już takie ostatnie 3 m-ce miałam już bardziej przemyślane.

I wystartowałam w tym Maratonie Krakowskim. Dużo emocji, i znowu miałam szczęście do kolejnej osoby, ponieważ na 11 km dołączył do mnie pewien pan, Polak, który na codzień mieszka w Grecji. Gaduła okropna, ale tak mi to pomogło, naprawdę był niesamowity, przez 3/4 trasy opowiadał masę rzeczy, zadawał pytania, ale uprzedziłam go, że moje odpowiedzi mogą być wybiórcze. Ale to było niesamowite wsparcie, bo ‚Kasia napij się, Kasia za szybko’, Kasia coś tam. Naprawdę tak szybko minął mi ten maraton. To było niesamowite. I wspólnymi siłami udało nam się zrobić moją pierwszą życiówkę i tego pana też.

 

BHU: Jaki to był czas?

 

KS: 3:23, może nie ma się czym chwalić, ale na tamten moment było to dla mnie naprawdę duże osiągnięcie. I bardzo się cieszyłam, że przebiegłam ten maraton i zajęłam te 42 miejsce.

 

BHU: Jak się poczułaś po takim dłuższym dystansie?

 

KS: Bardzo dobrze.

 

BHU: Zregenerowałaś się w miarę szybko?

 

KS: No nie miałam czasu na odpoczynek za bardzo. Bo tutaj praca, studia, staż. Więc nie było jakoś czasu na regenerację. Wtedy też nie myślałam, że potrzebuję jakiejś większej przestrzeni na to żeby odpocząć. Po prostu to było odhaczenie tego półmaratonu, już mam to za sobą. No i idziemy dalej w ten świat, w to życie z takim na razie brakiem pomysłu. Bo raczej zakotwiczyłam się w tym jednym moim wyzwaniu i nie planowałam tego co dalej. I znowu się pojawiła kolejna osoba. [śmiech]

 

BHU: Dawaj! [śmiech]

 

KS: Ja pracowałam w restauracji, która nazywa się Moment. Znowuż wspaniali ludzie, niesamowita ekipa i m.in. naszym stałym gościem był Michał Kwiatkowski. Wiedział, że ja biegłam maraton i wymyślił sobie, że Moment to jest dobre miejsce na posiłek regeneracyjny. Widziałam, że też jest ubrany na sportowo, więc podeszłam i zapytałam czy biegał dzisiaj. No i okazało się, że tak. Zaczęliśmy rozmawiać więcej o bieganiu i zaczął mi opowiadać o 100 w Krynicy. Ja naprawdę byłam w ciężkim szoku, że naprawdę 100 km, że naprawdę biegiem, że naprawdę po górach, że to w ogóle jest i istnieje. Później zaczęły się rozmowy o bieganiu po górach. Tutaj w Krakowie mamy Lasek Wolski, więc wszyscy Krakowiacy go dobrze kojarzą i to jest nasza alternatywa do biegania po górach. Treningi głównie gdzieś tam w terenie, myślę, że to jest główne miejsce wybierane przez nas. Są zawody Grand Prix Krakowa, wcześniej najdłuższy dystans to był 11 km, no i właśnie Kwiatek zabrał mnie na te zawody. Pierwszy raz biegałam tak świadomie po takich leśnych ścieżkach, tutaj błotko… Tak prywatnie, to jestem ogromnym fanem błota. [śmiech] I w lesie, w naturze. To było takie odkrywcze, takie wow! Pamiętam, że to było takie ryzykowne, że biegłam w zwykłych asfaltowych butach, więc nie byłam fizycznie do tego przygotowana. Pamiętam, że byłam tak strasznie zmęczona, a później szłam do pracy na 18:00. Więc zero czasu na regenerację. Ale zakochałam się, po porostu się zakochałam, jeszcze z tą świadomością, że są inne biegi. No i zaczęłam szukać.

 

BHU: I co znalazłaś?

 

KS: Znalazłam półmaraton. Stwierdziłam, że na początek tak rozważnie. Jednak nie wiem czy góra, którą sobie wybrałam, była rozważna, bo była to Babia Góra. Była to 1/2 Ultra Sky Marathon Babia Góra. Dosyć sporo wspinaczki na tą Babią Górę było. Pamiętam, że wtedy dostałam plecak Salomona z bukłakiem, więc to też była nowość, że można mieć ze sobą picie na trasie. Ale wtedy też nie byłam wyposażona w żadne żele, bo też po prostu nie miałam takiej świadomości, no ale wystartowałam. No i ruszyliśmy z Zawoi, więc wspinanie się na szczyt i zbiegnięcie to był kawał roboty. Też bardzo starałam się obserwować to co robią inni. Bo ja taka świeżynka, za bardzo nie wiedziałam co i jak, więc podglądałam panią przede mną, jak to robi, jak się odpycha dłońmi od ud, żeby może jakoś sprawniej podejść. Ale w pewnym momencie postarałam się ja wyprzedzić. No i wybiegam na szczyt Babiej i dostałam informację, że ‚pierwsza kobieta’. Ja mówię, ‚ale jak to? Przecież myślałam, że jestem gdzieś na końcu, że zabezpieczam tyły’. Natomiast okazało się, że jestem pierwsza i dostałam takiego wiatru w żagle. I później był zbieg. Natomiast zbieg jest dosyć techniczny. Tych kamieni jest dosyć sporo. Ale naprawdę panowie, którzy gdzieś tam po zakończeniu zawodów, podchodzili do mnie, to mówili: ‚naprawdę jesteś walnięta, że tak zbiegasz’, że w ogóle się jakoś tak nie bałaś.

 

BHU: Rzeczywiście tak to czułaś wtedy? Nie miałaś strachu na zbiegu?

 

KS: Nie, w ogóle. Po prostu jakbym się rzuciła w przepaść. To było naprawdę niesamowite. No ale przyszedł ten moment, że troszeczkę mnie zaczęło odcinać energetycznie. To już w sumie było pod koniec. To już były jakieś 3-4 kilometry. Natomiast miałam też wygiętą rurkę w Bukłaku, bo ona była jeszcze przed zakupem zagięta i ja jej nie przetestowałam i nie miałam dostępu do wody przez cały bieg. Więc troszkę się odwodniłam. Też niewiele jadłam, bo nie wiedziałam jak.

 

BHU: Tak na pusto kompletnie poleciałaś? W sensie ani nic nie piłaś ani nic nie jadłaś?

 

KS: No nie mogłam. Wiesz jakie było to rozczarowanie, kiedy chcesz się napić a tutaj nic. Ani pół kropelki.

 

BHU: Nawet sobie nie wyobrażam. Ile trwały te zawody?

 

KS: W sumie chyba, 2:30 - 2:50, więc jeszcze nie ma dramatu, ale faktycznie było rozczarowanie. Później już większą wagę przykładałam do tego. [śmiech]

 

BHU: No ale tą wodę musiałaś przecież przy sobie mieć, więc jej waga…

 

KS: 1,5 czy 2 litry. Wtedy się chyba turlałam z tej górki.

 

KD: I co, wygrywasz tą Babią Górę w kategorii kobiet?

 

KS: Tak.

 

KD: I to był Twój pierwszy bieg górski?

 

KS: Tak, taki formalny tak. Później już zaczęłam szukać imprez, więc w Ochotnicy się znalazłam na półmaratonie, i na razie chciałam się trzymać tych krótszych dystansów. Bo chciałam tak ostrożnie, stwierdziłam, że mam całe życie przed sobą na to, żeby obiegać góry. Chce to zrobić po prostu stopniowo. Chcę się rozwijać, poznawać swoje możliwości i skupiałam się na tych dystansach. Pojawiłam się też na Chudym Wawrzyńcu, na Małej Rycerzowej, bo to jest ten krótszy dystans. Lało wtedy tak strasznie, naprawdę, było strasznie dużo błota, a ja byłam taka szczęśliwa z tego powodu. Strasznie zmordowana, ale to było wspaniałe. I tam zajęłam 2 miejsce, w Ochotnicy 3.

 

BHU: To w ogóle niesamowite. Ty te góry z takim dobrodziejstwem inwentarza kupiłaś. Czy pada czy nie pada, błoto, czy jesteś zmęczona pod górę czy nie. W ogóle zbiegasz jak szalona. Po prostu weszłaś w to cała i lubisz to. Jeszcze robisz to z uśmiechem na twarzy. Strasznie się często to powtarza w rozmowach, które odbywam. Jak człowiek ma takie pozytywne odczucia w stosunku do tego co robi to po prostu wychodzi.

I z tego jest i ogromna radość, i są efekty i dystans do tego wszystkiego, jest cholernie ważny.

 

KS: Tak, to zdecydowanie. Jak pojawiłam się w Zawoi i wystartowałam to stwierdziłam, że to jest to. To jest to czego ja po prostu potrzebowałam. Te kilka lat temu nie byłam osobą aż tak otwartą

i aż tak radosną. Zawsze oczywiście miałam tą wesołość swoją, ale w momencie kiedy było już dużo pracy, dużo stażów. Jednak przebywanie w szpitalach psychiatrycznych to jest duże obciążenie. Więc już byłam taka zmęczona, też z brakiem pomysłu na siebie i na życie. Bo trochę też się rozczarowałam rzeczywistością. Bo kończę studia i chciałabym pracować w zawodzie, jednak ciężko było się gdzieś tam zahaczyć. Też perspektywa dalszego uczenia się, to kwestia dużych kosztów finansowych. Więc ciągła wizja, że musiałabym łączyć dodatkową pracę z nauką. Więc przez kolejne 5 lat. Myślę tutaj o perspektywie choćby psychoterapii. To było dla mnie na tamten moment za dużo. I stwierdziłam, że chyba idąc w zawód psychologa czy psychoterapeuty, na tamten moment mogłabym nie pomóc ludziom, tak jakbym chciała. Szukałam swojej przestrzeni gdzie ja zacznę się realizować. Trochę zacznę siebie akceptować jako osobę i te góry poszerzyły po prostu taką perspektywę i takie patrzenie na świat, że to nie jest tylko Kraków, że to nie jest tylko praca, dom i takie obowiązki stricte zawodowe. Ale to może być znacznie więcej i nie mówię o tym, że muszę zwiedzać cały świat. Ale bardziej świadomie przeżywać te chwile chociażby w górach. To mi dużo dało takiej wiary w to, że wiem po co jestem na tym świecie, że mam swoją przestrzeń, w której się realizuję, w której się czuję dobrze, a widzę coraz częściej, że mogę być inspiracją dla innych osób. Więc to jest dla mnie ogromna dodana. Więc ja w momencie, w którym mam możliwość pobiegać z kimś czy komuś coś podpowiedzieć, to jestem bardzo chętna do tego i to mi sprawia ogromną radość po prostu.

 

BHU: Czy masz już jakiś podopiecznych, którym rozpisujesz jakiś plan?

 

KS: [śmiech] jeszcze nie.

 

BHU: [śmiech] Obserwując Twoje body language mam wrażenie, że nie miała byś nic przeciwko.

 

KS: Myślę, że nie. Myślę, że chciałabym pójść w tą stronę.

 

BHU: W części 4 dowiecie się gdzie Kasia pracuje i jak łączy pracę z treningami.

 

KD: Powiedziałaś przed rozmową, że siedzisz w korporacji. Czyli co robisz?

 

KS: [śmiech] Tak, pracuję w agencji rekrutacyjnej. A jest to międzynarodowa firma o brytyjskich korzeniach. Pracuję w rekrutacjach z obszaru Business Services, a jest to obszar po prostu centrum usług wspólnych. Czyli jak sobie wyobrażamy w korporacjach osoby zajmujące się księgowością czy międzynarodową obsługą klienta, to ja takie osoby poszukuje dla naszych klientów i je rekrutuje. Przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjne i przyprowadzam takie osoby do klientów. Więc nie jestem w wewnętrznym HR, jak można by to sobie wyobrazić, tylko pracuję w agencji i współpracuję z klientami. Jeśli oni mają problemy z zatrudnieniem, to wtedy wkraczam ja.

 

BHU: Czy Twoje studia pomogły Ci w uzyskaniu tej posady?

 

KS: Myślę, że tak. Widzę tendencję, że dużo osób właśnie po kierunkach psychologicznych wybiera ścieżkę rozwoju w obszarach rekrutacji. Myślę, że to jest duży czynnik ludzki, a więc tutaj współpraca z drugą osobą jest niezwykle ważna.

Czy to kompetencje komunikacyjne, zrozumienie mechanizmów.

 

BHU: Też umiejętność czytania drugiej osoby.

 

KS: Myślę, że też. To też taka umiejętność aktywnego słuchania i rozumienia takiej osoby

i faktycznie wyczytania takiej osoby czy ta praca, to środowisko, będzie dla tej osoby odpowiednie. Bo to nie sztuka zatrudnić osobę, która po kilku miesiącach stwierdzi, że to nie jest miejsce dla niej. Ważne jest to, żeby z kandydatem czy klientem rozmawiać żeby ta współpraca była długoterminowa i satysfakcjonująca. Myślę, że te studia na pewno jakoś mi pomogły

i na to wpłynęły, aczkolwiek ja miałam ścieżkę bardziej kliniczną, więc nie właśnie psychologia pracy, nie PR czy marketing, który tez się pojawia w obszarze HR. Więc musiałam się też tego nauczyć. Biznes, w którym ja pracuję jest też dosyć specyficzny. Bo w Krakowie i w Warszawie, co pewnie wiesz, ten rynek jest bardzo dynamiczny. W Polsce jest bardzo, dużo pracy. Nawet więcej pracy niż osób, które mogłyby tą pracę wykonywać.

 

BHU: Dużo czasu zajmuje Ci ta praca jaką teraz wykonujesz?

 

KS: Standardowo jest to 8 godz. Jednak zdarza mi się, niestety za często, że jednak zostaję dłużej w pracy.

 

BHU: Dlaczego?

 

KS: Źle znoszę momenty, kiedy nie dopełnię pewnych obowiązków. No i też jednak dostępność kandydatów na rozmowy jest specyficzna. Ponieważ są dostępni po za godzinami swojej pracy, które są jednak godzinami, w których ja nie pracuję. Jednak ze względu na biznes, staram się być elastyczna. Oczywiście nie dajmy się zwariować i nie przeprowadzam rozmów o godzinie 20. Ale w momencie, kiedy trudno jest kandydatowi zagospodarować czas w ciągu pracy, to staram się być bardziej elastyczna. No i wtedy zjada to te moje godziny.

 

BHU: No właśnie. Jak to łączysz z treningami?

 

KS: Nie no, po pracy po prostu wracam do domu…

 

BHU: Przed pracą Ci się nie udaje?

 

KS: Czasem tez. Nawet powiem szczerze, że coraz częściej wdrażam to rozwiązanie przed pracą.

Nawet ostatnio taka zabawna sytuacja była, bo w zeszłym tygodniu miałam robić jakieś podbiegi, które robiłam na Kopcu Kraka, jednak to jest kawałek od mojego domu. Więc jednak gdybym miała pojechać na Kopiec Kraka, zrobić trening, wrócić do domu, przygotować się do pracy i pojechać do pracy no to jednak musiałabym bardzo wcześnie wstać. A jeszcze miewam plany po pracy, więc mogłabym mieć trudność z funkcjonowaniem w 2 części dnia. W związku z tym, pojechaliśmy z Maćkiem, moim chłopakiem, na trening, ale w drodze powrotnej, do mojej pracy, wstąpiliśmy do jego brata, gdzie ja się umyłam, wzięłam prysznic, przygotowałam do pracy i pojechałam do biura. Staramy się logistycznie to po prostu jakoś rozwiązywać.

 

BHU: W pracy nie masz prysznica?

 

KS: Nic mi o tym nie wiadomo. [śmiech]

Może jest, ale z naszego biura raczej niewiele osób z niego korzysta, więc jakoś ja też nie wyrażałam takiej chęci. A po za tym, u kobiet to jest trochę inaczej. To jednak makijaż, włosy, itd. Wy chłopcy naprawdę macie super, ekstra wygodnie, bo weźmiecie prysznic, ubierzecie się i już. A u nas to jednak kosmetyczka, suszarka…

 

BHU: W części 5 Kasia opowie o swoich najważniejszych biegach w 2019 roku.

 

BHU: Które zawody, z tych tegorocznych, w których startowałaś utkwiły Ci w pamięci najbardziej?

 

KS: Zdecydowanie wisienką na torcie była Monterosa Sky Marathon. Na pewno duży wpływ na mój sezon miał start w Trans Gran Canari i myślę, że tym takim moim biegiem, w którym się w pełni zrealizowałam, no to był Bieg Ultra Granią Tatr. To są takie TOP3 tego sezonu. Myślę, że to były takie 3 największe wyzwania. Aczkolwiek te pomniejsze, miały też ogromną wartość, ogromny wpływ.

 

BHU: A na Grani Tatr toczyłaś jakąś ostrą walkę z kimś?

 

KS: Nie było jakiejś takiej walki, gdzie ja czułam dziewczyny czy widziałam. Wydawało mi się, że widziałam dziewczyny w momencie, w którym podchodziłam pod Starobociański. Wydawało mi się, że widziałam różową koszulkę i wydawało mi się bardzo intensywnie, że widzę Miśkę na tej polanie, to były 4 czy 5 km przed metą. I pomyslałam sobie ‚no nie wierzę, cały bieg udało mi się wywalczyć[…], to pierwsze miejsce i tak mi się dobrze biegło, a teraz w ostatnich km jestem bliska stracenia pozycji.’ Wtedy zaciskam strasznie zęby. Okazało się, że jednak na mecie mam przewagę 15 minut. Więc to mi się wydawało. Takiej bezpośredniej rywalizacji nie czułam, bo byłam bardzo skupiona na sobie i na tym gdzie jestem. Chodzi bardziej o góry i o przestrzeń niż na to, która jestem. Miałam bardzo opuchniętą, miałam duży obrzęk, więc nawet jak wstawałam w nocy na start to opierałam się na palcach, tak kostka mnie bolała. Jak sobie teraz tak przypomnę te zbiegi, po tych kamieniach, to nie wiem jak to zrobiłam. [śmiech]

 

BHU: Dwa pytania: Która część trasy była dla Ciebie najtrudniejsza, a która najładniejsza?

 

KS: Ojej. Najładniejsze były dwie. Pamiętam te emocje na początku jak podchodziliśmy pod Grzesia i pod Rakoń, bo wtedy był wschód słońca. On był tak bajeczny, że w głowie się nie mieści. Nawet jak podchodziłam pod Grzesia i szedł ze mną jakiś pan, mówił do mnie ‚odwróć się, zobacz jak jest pięknie!’, bo wtedy wschody mieliśmy za plecami. To było takie WOW! Ale cudownie! Więc to na pewno był najpiękniejszy. Drugi, w którym zrobiłam właśnie takie drugie WOW!, to był zbieg z Krzyżnego w dolinę Pięciu Stawów. Wtedy ta siklawa się rozchodziła jak pajęczyna. Akurat pogoda nam się fantastycznie udała. Co prawda na Krzyżnem była straszna mgła, a później się wychodziło w Dolinę Pięciu Stawów i przepiękne słońce, mnóstwo co prawda turystów, ale jednak to otoczenie było tak niesamowite. Byłam po prostu zachwycona. No i ostatni moment to wbieg na metę.

 

BHU: To zawsze jest super! A najtrudniejsza część trasy?

 

KS: Krzyżne. Już w tamtym momencie, jak podchodziłam, byłam po prostu zmęczona.

I tylko miałam w głowie słowa Emilie Forsberg, bo na wyjeździe w Austrii przeczytałam jej książkę.

I ona mówiła, że tak jak ma kryzysy to mówi do siebie o do swoich nóg, tak ‚nóżka za nóżką, kroczek za kroczkiem’, i właśnie ja tak sobie powtarzałam. W którymś momencie to już trwało za długo i byłam po prostu zmęczona i chciałam już urozmaicenia nie tylko pod górę, takiego żyłowania się. Ale byli tam też rodzice Marcina Żutko, którzy tak fantastycznie kibicowali, że dodali takiej mocy pod koniec i to było takie duże ułatwienie. No ale wtedy faktycznie byłam już zmęczona.

 

BHU: A zbieg z tego Krzyżnego? Techniczny strasznie, prawda? Jak Ci tam było?

 

KS: Tak, to prawda. Mieliśmy tam małą przygodę, dobiegłam wtedy do Piotrka Uznańskiego i spotkaliśmy Łukasza Zanowskiego, którym zajmowali się turyści, bo on się troszkę gorzej poczuł. Ale oni wspominali wtedy, że zadzwonili po TOPR i helikopter miał go zabrać. Faktycznie zobaczyliśmy, że jest zaopiekowany i stwierdziliśmy, że zbiegamy dalej. Więc emocje związane z Łukaszem, z tą całą sytuacją zabrały trochę uwagi. i już tak się nie zastanawiałam nad tym zbiegiem. Faktycznie najtrudniejszy moment zbiegu to był ten, w którym mijaliśmy Dolinę Pięciu Stawów i zbiegaliśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza. Oprócz tego, że było dużo kamieni, zakrętów, to jeszcze ogromna ilość turystów, na których trzeba było uważać, bo faktycznie razem dzieliliśmy tą przestrzeń. Więc nie należało im dawać komunikatów, że my tutaj jesteśmy ważniejsi, myślę o biegaczach. Więc trzeba było uważać.

 

BHU: A turyści schodzili ze ścieżki, prawda?

 

KS: Oczywiście. Starali się, tak. Natomiast czasem jest ten pęd, ludzie są po różnych stronach ścieżki. Więc to nie jest tak, że się trzymają tylko lewej. Czasem po prostu ktoś się zagapi, albo odwróci i nagle jesteśmy zbyt blisko siebie, ale nie było jakiś takich ekstremalnych sytuacji. Turyści jak widzieli numer startowy, to starali się gdzieś tam odsunąć. Po za tym ja byłam którąś z kolei zawodniczką. Więc chyba byli świadomi, że coś się dzieje.

 

BHU: No fajnie, wspaniale się zachowywali. Ja jakoś się spodziewałem, że będzie większe niezadowolenie po stronie turystów, ale zachowywali się rzeczywiście super.

 

KS: Tak! Jeszcze na numerku były nasze imiona, więc ja często słyszałam ‚Pani Kasiu, czadu, czadu!’ [śmiech] To jest super! Znajomi mnie wołają?! Wow! A to się okazało, że mam imię na numerku.

 

BHU: Tak! [śmiech] A powiedz, wschodnia część czy zachodnia część Tatr jest trudniejsza?

Na początku jest się strasznie łatwo zniszczyć. A z kolei w tej drugiej części są zagrożenia związane ze zbiegami technicznymi, z bardzo mocnymi podejściami. Jak myślisz, która część tego biegu, pod tym względem była trudniejsza dla Ciebie?

 

KS: Myślę, że ta pierwsza. Też pod tym kątem, że wyzwaniem jest to, żeby zrobić to ze świadomością, że ten dystans jest długi. I żeby się faktycznie nie wyeksploatować na tych pierwszych częściach. Faktycznie zbieg do Hali Ornak on był dla mnie ogromnie trudny. Też przez tą skręconą kostkę, ale tam te kamienie są nieregularnie nieułożone, przestrzenie między kamieniami, więc tam naprawdę bardzo łatwo się potknąć. No i nachylenie jest bardzo strome. Więc chłopcy akurat mija mnie w tamtym miejscu. Więc jak ja widziałam co oni wyprawiają, jakim tempem oni biegną. Naprawdę z dużym podziwem. I zastanawiałam się, którego gdzieś tam spotkam takiego przewróconego. Więc myślę, że ten moment był dla mnie najtrudniejszy dla mnie. Bo same podejścia, to wymagają od nas dużej siły. Ale jednak zbiegi mają to ryzyko, że wystarczy, że jedno przewrócenie i nie wiadomo co się może z nami stać. Tutaj myślę, że stricte zbiegi są większym zagrożeniem. Chociaż zbieg z Kasprowego to też było wyzwanie.

 

BHU: [śmiech] Było!

 

KS: [śmiech] Tam jeszcze zakręty wchodziły w grę.

 

BHU: I po schodach się tam zbiegało.

 

KS: Tak, tak! Tam faktycznie jakiś turysta krzyczał ‚powodzenia’, to naprawdę trzeba było być skupionym tylko na tym gdzie postawić kolejny krok, a nie podziękować. Tak więc dziękuję z tego miejsca wszystkim, którzy kibicowali, którym nie odpowiedziałam. [śmiech] No tam trzeba było być faktycznie takim zdecydowanym, skupionym i wpatrzonym w to co przed nami.

 

BHU: No dobrze, to opowiedz o Monterosie. To była niesamowita impreza, również dla nas,

dla osób, które siedziały tutaj w Polsce i obserwowały to wszystko, bo są to wspaniałe zawody. Może powiemy słuchaczom co to jest za rodzaj zawodów.

 

KS: Monterosa, są to zawody typu ski running i trzeba powiedzieć, że jest to kolebka sky runningu. Ponieważ, zawody, które odbyły się bodajże w 1993 roku, były uznane za pierwsze zawody tego typu. W kraju, gdzie przewyższenia są bardzo duże, powyżej 2000 m na niedużym odcinku. W przypadku Monterosy jest to 36 km, 3500 m w górę. One odbywaj się na dużych wysokościach. W przypadku Monterosy najwyższy punkt biegu to jest 4500 m n.p.m. To było niesamowite doświadczenie i niesamowite doświadczenie. Szczególnie dla mnie, bo tak jak w ’93 roku te zawody zostały rozegrane 1 raz, tak w 2019 r. To był mój pierwszy start w tego typu zawodach. Więc dla mnie to też był poniekąd pierwszy raz.

 

BHU: Powiedzmy jeszcze, że ten bieg odbywa się w parach. To jest szalenie ważne.

 

KS: To jest szalenie ważne, że formuła tego biegu jest faktycznie w parach. Można biec w parze mieszanej, albo jednopłciowej. Ja właśnie miałam przyjemność biec w parze z Natalią Tomasiak, znamy się już kilka dobrych lat. Nasza znajomość rozwinęła się właśnie ze względu na bieganie, biegi górskie. Z Natalią się dobrze dogadujemy i fajnie nam to bieganie w parach wyszło.

 

BHU: Trenowałyście jakoś razem specjalnie pod ten bieg?

 

KS: Pomidor! [śmiech]

 

BHU: [śmiech] Na żywioł poszłyście?

 

KS: Przyznam, że troszeczkę tak. Aczkolwiek w momencie, w którym byłam na Grand Canari w lutym, ja byłam na 2 tygodnie, Natalia dołączyła na tydzień, wiec wtedy miałyśmy okazję pobiegać razem. Gdzieś tam we wcześniejszych latach, też wybierałyśmy się razem na treningi, na wybiegania. Czy to w Tatrach czy gdzieś tutaj w Beskidach. Więc ta decyzja wspólnego biegu była wnioskiem naszej wspólnej znajomości też pod kątem biegowym Ale też Natalia znała mój charakter i moje możliwości. Także ta Hiszpania to było takie pośrednie przygotowanie. Natomiast nie miałyśmy okazji potrenować w troszeczkę wyższych górach. Typu właśnie Tatry, bardziej technicznych. I przede wszystkim zabrakło nam czasu i takiej wspólnej przestrzeni na trening chociażby z uprzężą czy z liną. Więc takiego obycia się z tym sprzętem. Troszeczkę nam zabrakło, szczególnie po mojej stronie. Chociaż myślę, że to jest kwestia współpracy.

 

BHU: Właśnie. Opowiedz trochę. To jest bardzo nietypowy bieg.

 

KS: Startujemy z miejscowości Alagne. Jest ona położona na wysokości ok. 1300 m n.p.m.,

Więc te pierwsze kilometry, powiedzmy do poziomu 2200 m n.p.m. biegłyśmy takimi polanami porośniętymi trawą. Śnieg zaczynał się troszeczkę w wyższych partiach. Wtedy też na wysokości 2200 m n.p.m. musiałyśmy założyć raczki. Żeby na tym śniegu się sprawnie poruszać. Natomiast startowałyśmy już ubrane w uprząż. Ja też miałam na sobie zawiązaną 10 m. linę, którą musiałyśmy się związać na wysokości ponad 3200 m n.p.m.

 

BHU: Widziałem jeszcze na świetnych zdjęciach Janka Nyki linę, która była rozciągnięta od pewnego momentu. Czy wy w nią się wpinałyście również podchodząc? Czy tylko schodząc?

 

KS: Tak, to był obowiązek. Był po prostu kuluar, gdzie była ta poręczówka poprowadzona i musiałyśmy się wpiąć w tą linę i pokonać ten kuluar wpięte zabezpieczeniem. No i przy zejściu również. Przy zejściu okazało się to strategiczne i bardzo ważne. Ponieważ w momencie, w którym już zbiegałyśmy temperatura troszeczkę podskoczyła. Mimo, że dalej było zimno, słońce operowało mocno. I ten śnieg po prostu się roztapiał bardzo. Co powodowało, że było bardzo ślisko. Ale naprawdę to był krok i byłeś w stanie przejechać 20-30-40 metrów bez kontroli, z ogromną prędkością. Jednak w tym kuluarze nachylenie było bardzo spore. Zdjęcia Janka Nyki, one właśnie wyglądają jak w takim kabarecie, jak w takim nieporadnym upadku. Ale naprawdę to był moment, w którym ja się strasznie bałam. Byłyśmy co prawda wpięte w linę, ale ta prędkość, którą osiągnęłyśmy jak się potknęłam i ześlizgnęłam, Natalia również. Natalia była ze mną, więc konsekwencją tego upadku było to, że ja wisiałam na mojej ręce całym ciężarem ciała tylko na przedramieniu, więc myślałam, że mi z barku wyrwie tą rękę, bo 60 kg, jak nie więcej jak miałam tą linę, wisiało na tej ręce. To było bolesne. No i jeszcze twarzą w śnieg. Natalia na mnie zjechała, wylądowała na mojej głowie, po prostu nie byłam w stanie oddychać.

 

BHU: Jeszce w tych raczkach byłyście?

 

KS: Dokładnie. A ona żeby wstać, musiała się też odepchnąć, musiała się gdzieś tam zaprzeć. Więc też na mojej dłoni stanęła. Kwestia żeby wyjść z tego cało. Super, że miałyśmy to zabezpieczenie. Ono było niesamowicie ważne, żeby sobie nic nie zrobić. No i jakoś się udało. Ja też się musiałam odepchnąć i to była ogromna adrenalina, dlatego myślę, że to tak sprawnie poszło, że tych emocji było strasznie dużo,  ale połączonych z takim dużym lękiem. Bo mimo wszystko jesteśmy zabezpieczeni, ale z drugiej strony jest to taki pęd.

 

BHU: No jasne! Możecie sobie przecież skręcić… no wszystko!

 

KS: Ja się tam autentycznie bałam, ale pozbierałyśmy się i była tam osoba, która troszeczkę tym koordynowała i podpowiedziała nam, żebyśmy po prostu odwróciły się twarzą do śniegu i schodziły bardzo ostrożnie wbijając się stopami w śnieg.

 

BHU: I jak ten bieg w parach? Jak ty to oceniasz? To jest kompletnie coś innego niż bieganie solo. Zwłaszcza do tego, jak jeszcze jesteście związane liną.

 

KS: Dokładnie tak. To spięcie liną jeszcze gdzieś tam potęgowało, że jesteśmy zdecydowanie tutaj razem, zespołem, i że to nie jest pojedyncza walka, tylko tutaj zmierzamy się ze swoimi i tej drugiej osoby ograniczeniami i możliwościami. Tutaj mamy i plusy i jakieś ryzyka związane z tym, że biegamy w parach, bo plusy zdecydowanie są takie, że mamy tą dodatkową motywacje, mamy to dodatkowe wsparcie. Pod kątem mnie i Natalii i naszego duetu, to każda była mocniejsza gdzieś w innych obszarach. Ja byłam mocniejsza troszkę bardziej siłowo, Natalia bardziej technicznie i taktycznie, bo ona rok wcześniej już biegła ten bieg. Więc wiedziała z czym się to wiąże. Na początku biegu mnie stopowała, bo ja jak zawsze, jak koń wyścigowy. Jeszcze to było po Mistrzostwach Świata w Portugalii. Więc miałam taki głód. Chciałam się tak zmęczyć na całego, że jak dobiegnę do mety, to wiem, że każdy centymetr był pokonany na 100%, na 115%. Od samego początku mi zależało, żeby mocno ruszyć. Natomiast Natalia to fajnie koordynowała.

Ona miała świadomość tego, co się może wydarzyć na górze. Rok wcześniej Natalia miała taki problem, gdzie miała jakiś atak paniki i trochę ta przestrzeń ją przeraziła. No i była wielka niewiadoma jak ja zareaguje, bo dla mnie to był pierwszy wyjazd w Alpy. Pierwszy wyjazd powyżej 2000 m n.p.m. Ja nie jeżdżę na nartach, nie jeżdżę na ski tourach jeszcze. Więc tym bardziej ja nie byłam oswojona z takimi przestrzeniami i nie wiedziałam o się tam wydarzy. Więc jej wiedza i świadomość była tu kluczowa. No i u mnie też mocne zbiegi, więc tutaj koordynowałam ten zbieg. Nie odpinałyśmy się z Natalią na 3200 m n.p.m., tam gdzie po prostu mogłyśmy biec osobno, tylko zdecydowałyśmy, że do tego 2200 m. n.p.m. będziemy spięte liną i gdzieś tam podciągnę Natalię. Natomiast, to, że ten śnieg topniał, to przewracałyśmy się milion tysięcy razy. To było bardzo męczące. Wyobraź sobie, że robisz krok, zapadasz się, upadasz, wstajesz, robisz krok, to się robi to samo. Robisz krok, nagle ślizgasz się, zjeżdżasz na tyłku kilkadziesiąt metrów, więc starasz się jakoś z tego wydobyć. Bardzo taka siłowa praca na całym dystansie. To zejście, ten wzbieg był bardzo meczący. Ja już w pewnym momencie, na ok. 2 km przed punktem gdzie mogłyśmy ściągnąć raczki i po prostu już zacząć biec, naprawdę ja już miałam tak dosyć tego podnoszenia się i wstawania. No ile jeszcze razy! Miałyśmy założenie, że robota po prostu musi być wykonana jak w wojsku. Kolega Jaś nauczył nas takiej przyśpiewki czy powiedzenia, więc cały czas jak mantrę sobie powtarzałyśmy, że jesteśmy takimi żołnierzami.

BHU: [śmiech]

 

KS: I mamy do wykonania zadanie. Więc nie ma co marudzić tylko iść.

 

BHU: I wykonałyście przepięknie. Z resztą drugą ekipą, była też Polska ekipa z Iwonką Janoszyk.

Dla nas fanów to po prostu był mega dzień.

 

KS: Ale to było niesamowite, bo my w ogóle nie zdawałyśmy sobie sprawy, że dziewczyny są tak blisko. Ponieważ właśnie na pewnej przestrzeni, gdzie mogłyśmy widzieć zawodniczki z takiej perspektywy nawet kilometra, my ich nie widziałyśmy. A to już było kilka km przed metą. Ostatni bieg dziewczyny musiały mieć naprawdę w fenomenalnym czasie, bo przecież różnica na mecie to było 15 sekund. My nie zdążyłyśmy się skończyć cieszyć, a dziewczyny były na mecie i mogłyśmy się cieszyć podwójnie.

 

BHU: To wspaniały moment musiał być.

KS: To było coś niesamowitego. W ogóle to biegłyśmy z Natalią ze świadomością, że jesteśmy drugie. To było zabawne jak wybiegałyśmy na szczyt Margherita Hut i tak sobie myślałam,

‚Kurczę, Solińska! Właśnie wbiegasz na 4500 m n.p.m. i jesteś drugą drużyną w całej stawce wśród kobiet!’ Nooo, całkiem spoko. [śmiech] Więc to było takie niesamowite.

 

BHU: W dodatku na kultowych skyrunningowych zawodach.

 

KS: To już w ogóle było jakoś po za mną. Taka świadomość, że dzieje się coś takiego niesamowitego, dawało takiego dużego kopa. My naprawdę byłyśmy świadome, że wbiegamy na metę na drugiej lokacie. Więc jak przekroczyłyśmy metę, to cieszyłyśmy się z tego naszego miejsca na podium i wysokiego miejsca. Natomiast Przemek, który był razem z nami, z Salomona, powiedział nam, że ‚ale wy jesteście pierwsze’. Co?! Naprawdę?! I wtedy taki kolejny wybuch radości a za chwilę dziewczyny przybyły. Tam naprawdę było tyle szczęścia! Tyle radości, tyle uśmiechu. Tańczyłyśmy z dziewczynami. Włosi byli pod wrażeniem takim ogromnym, że się tak razem integrujemy, cieszymy i to było takie fajne.

 

BHU: O Jezu. Super!

 

KS: No dla mnie coś niesamowitego. Dla mnie ważnym momentem, była świadomość tego, że

jestem na takiej pięknej przestrzeni. Jednak panorama z 4500 m n.p.m. jest troszeczkę inna niż perspektywa z 2000 m. Więc widok Alp w takiej całej okazałości przy dobrej pogodzie, którą miałyśmy dało do myślenia, że ten świat jest jednak piękny. Jest tak stworzony, że możemy po prostu z niego korzystać. Dla mnie ta możliwość, którą stworzyła Natalia, bo to ona mnie zaprosiła do uczestnictwa w biegu. Dała mi taką świadomość, że można robić w życiu rzeczy, których się nawet nie spodziewa, o których się nawet nie śmie marzyć. Wydaje mi się, że nie miałam takiego marzenia. Za odważne dla mnie.

 

BHU: W części 6 Kasia opowie o swoich rytuałach przedstartowych, wrażeniach z Maratonu Ultra Karkonoskiego. Jeszcze troszkę opowie o bieganiu w parze i o planach na przyszły rok.

BHU: Czy masz jakiś swój przedstartowy rytuał?

 

KS: O Jezu! Nie. Ja wiem… [śmiech]

Wiesz co, chyba nie. Ja jestem w ciągłym pędzie, niedoczasie, więc też na zawody przyjeżdżam na ostatnią chwilę. Zazwyczaj jestem wdzięczna za wszystkie odprawy online, które moge gdzieś tam pooglądać. Bo często kończę pracę o tej godzinie 17 czy 18, to jest mi ciężko być na zawodach w odpowiednim terminie. Też nie jestem odpowiednio wypoczęta, nie ma co liczyć na jakiś dłuższy sen. Więc chyba nie mam takiego rytuału stricte poprzedzającego zawody, natomiast mam taką swoją małą rzecz, którą robię już stojąc na mecie. Każdy mój bieg jest dedykowany komuś / czemuś. Więc daje sobie taką intencję, dla której ten bieg biegnę. Są to intencję przeróżne. Od takich mi bliskich, myślę tutaj nad taką opieką nad moją rodziną, ale o rzeczach, które też się dzieją jakoś blisko i które są trudne. Np. Ostatni bieg, biegłam w intencji dla osób, które są niepełnosprawne, po wypadkach takich sportowych. Gdzieś ten temat mnie najbardziej dotknął i pomyślałam, że fajnie z tą myślą biec. Że inni nie mogą, ja mogę, więc fajnie by zrobić z tego taką modlitwę i tak myśleć o nich.

 

BHU: To też Ci daje siłę w trakcie zawodów?

 

KS: Tak, zdecydowanie. Bo w momencie, w którym gdzieś tam nie mam energii czy wydaje mi się, że kolejny krok będzie dosyć trudnym i dużym wyzwaniem, no to wtedy przywołuję tą intencję.

I to nie chodzi o to, żeby wygrać, zająć miejsce w czołówce tylko o to, żeby tą swoją słabość przekroczyć, bo inni też mają troszkę trudniej.

 

BHU: To bardzo ładne Kasia. Dziękuję. Dostałaś się na ZUKa?

 

KS: Tak, 3 razy brałam udział w ZUKu.

 

BHU: W zeszłym roku wiadomo jak się skończył ZUK.

 

KS: Oj tak. Wspominając o tych innych biegach, które miały znaczenie, to ZUK miał zdecydowanie duży wpływ. Bo warunki, które były w tym roku na biegu, sprawiły, że ja pierwszy raz się po prostu na zawodach bałam. Ale tak bałam autentycznie, tak, że nie chciałam zostać w tej przestrzeni, w tej zawiei.

 

BHU: Super było, no co ty! No tak! Tylko ty pewnie byłaś z przodu. [śmiech]

 

KS: [śmiech] No super było. Raczej do któregoś momentu było fajnie, na dole naprawdę nie spodziewaliśmy się… Pewnie też ty miałeś takie wrażenie, czy tak było. Ale na początku faktycznie była zła pogoda, był wiatr, ale na górze to był jakiś koniec świata.

 

BHU: Był hardcore.

 

KS: Tak i ja naprawdę się tam bardzo bałam. Bo te podmuchy, ten huk, ten brak widoczności, był taki przerażający, że w tym momencie to nie ty dyktujesz warunki, ale to góry pokazują gdzie ty się możesz znaleźć. I to też w kontekście historii Tomka Kowalskiego, dla którego jest tworzony ten bieg. Tym bardziej potęgowało to takie uczucie, że zaczęłam rozumieć, czy mogłam być bliska chociażby wyobrażeniu tego jak on musiał mieć ciężko i naprawdę strasznie nie chciałam tam zostać sama.

 

BHU: I jak to wyglądało? Podczepiłaś się do kogoś?

 

KS: Tak, to Rafała Bielawy i całej ekipy w okół. [śmiech]

Chłopcy biegli najpierw za mną, a później mnie wyprzedzili. Pamiętam, że wyciągnęłam na chwilę telefon i nagrałam kilka słów, żeby ludzie wiedzieli w jakich warunkach przyjdzie mi zginąć. [śmiech] Pożegnałam się z mamą… Nie no, żartuję! [śmiech] Faktycznie chciałam pokazać, żeby ludzie wiedzieli jak to tam na górze wygląda i rzuciłam się pędem w pościg za chłopakami. Stwierdziłam, że naprawdę nie wyobrażam sobie zostać tam sama. Widoczność była żadna. Stwierdziłam, że nawigacyjnie to ja tam mogę po prostu zginąć. Więc podbiegłam do chłopaków, byłam naprawdę przerażona. Już miałam taki stan prawie, że paniczny. I powiedziałam chłopakom, że się boję. I oni odbiegli, wiec podbiegłam drugi raz. I ten pan złapał mnie za rękę. I to było dla mnie tak ogromnie ważne i istotne, bo ja poczułam, że nie jestem tam sama, że mam wsparcie. No teraz wiesz jak to jest dla mnie istotne. I później goniłam za tymi chłopakami ile sił w nogach, więc starałam się nie odpuszczać. Dopiero w momencie, w którym zobaczyłam tatę Tomka Kowalskiego, to już wiedziałam, że już się zbliżamy. No ale jak wbiegłam na metę to pojawiły się łzy takiej ulgi i takiego przerażenia. Moja mama mówiła, że jak mnie zobaczyła, to po prostu się przeraziła, bo byłam tak spięta, przestraszona, zmęczona tą przestrzenią.

 

BHU: Góry pokazały kto tu rządzi rzeczywiście. Niesamowicie było. Myślę, że ta edycja przejdzie do historii.

 

KS: Myślę, że tak. Myślę, że te zawody były jednym z trudniejszych wyzwań. Miałam już 2 razy okazję ukończyć ZUKa, Pełen dystans. I zazwyczaj były trudne warunki. Bo i widoczność była mała i wiatr był dosyć intensywny. Lubię takie ekstremalne warunki, lubię jak jest trudno, bo wydaje mi się, że w jakimś stopniu, ta moja głowa jest hipermocna, bo tutaj też jakieś rozwiązanie znalazłam i się go trzymałam.

 

BHU: Po za tym człowiek się uczy i uodparnia na tego rodzaju warunki. Ja np. Po tym pamiętam, leciałem Bieg Marduły i słyszałem takie opinie ‚o Jezu jak tam wiało na górze!’ Co?! Tu wiało?! Ludzie o co tu w ogóle… :) Człowiek się zmienia i twardnieje. Myślę, że to jest podobny case jak nasi wspaniali biegacze, którzy kiedyś startowali w rajdach przygodowych i tam dostali totalnie w tyłek. Teraz są po prostu super mocni, nie do zajechania. Myślę, że jest to podobna sytuacja, jak byśmy więcej takich sytuacji przeżywali i pewnie byśmy też tak twardnieli. W ogóle a proso rajdów, to co ty na Monte Rose przeżyłaś, to wyglądało jak jeden z etapów rajdu przygodowego. Tak naprawdę. Całe to bieganie w parze, z liną, zespołowe. To jest bardzo fajne.

 

KS: Tak, zdecydowanie. W bieganiu w parach mam takie doświadczenie, że miałam przyjemność biec rzeźnika z Kwiatkiem, bo to był nasz cel, który się wysnuł w trakcie naszej przyjaźni.

I faktycznie wtedy zmierzyłam się z zaakceptowaniem kryzysu drugiej osoby. To było dla mnie trudne. Powiem Ci, że gdybym myślała o takich największych wyzwaniach biegowych, to myślę, że to byłoby w czołówce. Bo faktycznie mieliśmy biec ten bieg na luzie, jednak w momencie gdzie poczułam, że tak fajnie się nam biegnie, to nie mogłam zrozumieć, dlaczego w takim razie podchodzimy pod tą górę a nie podbiegamy. Naprawdę długo mi zajęło to, żebym sobie poukładała w głowie, przewartościowała, że teraz jesteśmy drużyną, że to, że ty masz kryzys, tzn. Że ja też mam kryzys razem z Tobą. A nie, że ty masz kryzys i spowalniasz całą drużynę. Ale poradziliśmy sobie z tym bardzo szybko, z Kwiatkiem, więc już sobie to zweryfikowałam i już biegliśmy po prostu swoje. Ale było trudno. To był trudny bieg.

 

BHU: Masz jeszcze ochotę na jakiś inny bieg w parach?

 

KS: [śmiech] Może nie będę zdradzać jeszcze planów, ale na pewno się pojawi. Tak, pojawi się jeszcze. Zastanawiam się jeszcze jak i który i jak te plany wyjdą. Ale jest pewien zamysł, żeby taki bieg w parach zrealizować. Myślę, że nawet nie jeden!

 

BHU: O proszę! Czyli polubiłaś to trochę?

 

KS: Chyba tak. Lubię towarzystwo. Mimo, że dużo na tych zawodach biegnę sama, ale lubię wyzwania, a bieg w parach jest takim podwójnym wyzwaniem. Wydaje mi się, że to jest taka ciekawa opcja.

 

BHU: Jest. Absolutnie. Najciekawsze wyzwanie na przyszły rok? Największe, najtrudniejsze. Twój taki najważniejszy bieg.

 

KS: Widzisz, no nie mogę powiedzieć. :) Ale na pewno moim celem będzie start w Mistrzostwach Świata w ultra sky. Gdzieś poczułam, że dobrze się sprawdzam w biegach sky, ale w takiej wersji dłuższej. Gdzie faktycznie wchodzi też ta wytrzymałość i głowa. Właśnie one będą rozgrywane podczas Buff Epictrial w Hiszpanii. Oczywiście najpierw muszę się zakwalifikować. Natomiast na pewno będzie to wydarzenie sezonu, przynajmniej tej pierwszej części. Bardzo chciałabym tam pobiec. Wiem, że jest cholernie trudno, więc nie mogę się doczekać. Ale jeszcze brakuje mi takiej wisienki na torcie. Więc myślę, że jestem na etapie poszukiwań i dogrywania większych czelendży.

 

BHU: A powiedz, masz jakąś chrapkę na Golden Trail Series, żeby tam wystartować? Coś powalczyć?

 

KS: Wiesz co, te zawody, które składają się na GTS są niesamowite, są przeciekawe. Więc na pewno udział w którymś z zawodów, byłby super przygodą. Nie planuję przynajmniej w tym roku startować całej serii. Po pierwsze uważam, że nie jestem jeszcze do tego przygotowana, bo to są zawody na faktycznie najwyższym światowym poziomie. Więc żeby tam stanąć na linii startu tak świadomie, to chciałabym poczuć, ze jestem na tym etapie przygotowań, gdzie mogę się po prostu pościgać. Ale fajnie też gdzieś tam się sprawdzić. Gdzie się jest, gdzie chce się być. Podejrzeć jak inni to robią. Z resztą ja przygody z zagranicznymi biegami zaczęłam dopiero w tym roku. Więc jeszcze jestem świeżynką w tych górach. Ale bardziej mnie też ciekawi seria Sky Runningu. Bliżej mi było wpleść zawody z tej serii niż z Golden. Ale zobaczymy. Może poznam ludzi, którzy mnie jakoś zaprowadzą w innym kierunku. To wszystko się zmienia. Gdzie ja myślałam, że będę startować w jakiejś Montherosie czy w Grani.

 

BHU: Kasiu, dziękuję Ci strasznie za rozmowę. Rozgadaliśmy się trochę, ale to chyba fajnie, co? Maciek miał do nas dołączyć, ale nie dołączy chyba. Także, sorry Maciek. Następnym razem.

 

KS: Maciek, dla Ciebie w takim razie osobny podcast.

 

BHU: Przyjadę jeszcze na kolację do Was w takim razie.

 

KS: Chciałam powiedzieć ze śniadaniem. Tutaj kanapa się rozkłada, jest dosyć spora. Ja prasowałam pościel tak jak Maciek wspominał.

 

BHU: Bardzo chętnie. Jest u Was bardzo miło.

 

KS: Zapraszamy. U nas otwarta chata.

 

BHU: Zapytałbym jak się poznaliście, ale to już jest temat na inny podcast. [śmiech]

 

KS: I seria romans. [śmiech]

 

BHU: Dziękuję Ci Kasiu strasznie. Pozdrawiam!

 

KS: Dzięki.

 

BHU: To jeszcze nie koniec. Za chwilę Kasia opowie o zawodniczkach, które inspirują je najbardziej. Poczekajcie.

 

Chciałem Wam bardzo podziękować, że słuchacie Black Hat Ultra. Podcast zdobywa coraz większą popularność, również dzięki Wam! Dzięki temu, że wspieracie go swoją aktywnością w social media i dzielicie się ze znajomymi nowymi odcinkami. To dzięki Waszej aktywności podcast ma szansę trwać dalej i się rozwijać. 

Nie wiem czy wiecie, ale podcast Black Hat Ultra ma już swoje dziecko: Black Hat Ultra Team. 

Na łamach tego drugiego podcastu prezentuję historie opowiedziane i nagrane przez Was.

Być może, będzie to jeden z tych momentów, kiedy usiądziecie i zastanowicie się dlaczego biegacie. Co jest dla Was ważne, jak o tym opowiedzieć w ciekawy sposób. 

Myślę, że wszyscy chętnie Was posłuchają. Aby zacząć, napiszcie do mnie maila na adres:

ultra@blackhatultra.pl

 

A teraz już przed Wami ponownie Kasia Solińska.

 

BHU: Powiedz czy jest ktoś kto Ciebie bardzo inspiruje z zachodnich biegaczy może też z polskich?

 

KS: Tak, to może wspomnę o naszych regionalnych zawodnikach, bo moją niezwykłą inspiracją jest Magda Łączak. Po prostu jest mi do niej blisko, pod kątem podejścia do biegów ultra, jest też taka bardzo skupiona, bardzo pracowita. Mało jej gdzieś tam w sieci. A jak jest gdzieś na zawodach, to jest taką bombą! Naprawdę jest niezwykła. Miałam okazję też ją poznać tak osobiście. Więc też prywatnie jest bardzo ciepłą i otwartą osobą. Wszystko jest takie spójne w niej i bardzo mnie inspiruje jako zawodnik. Gdzieś też siebie widzę w coraz dłuższych biegach. Może jeszcze nie w tym sezonie, ale wybierając w przyszłości moją ścieżkę, w której pewnie bym się odnalazła, no to już takie długie biegi, więc bardzo chętnie obserwuje Magdę i bardzo mocno za nią trzymam kciuki. W Hiszpanii było cudownie stać na mecie i czekać na to jak przybiegnie i cieszyć się razem z nią. A później być z nią na cześć. To zawsze tak się zaczyna, że widzisz te osoby, które podziwiasz, tutaj w gazecie, tutaj na Facebooku, to na Instagramie. Mówisz wow! Ale super! To są takie nieosiągalne osoby. Później jesteś z nimi po prostu kumplami i to jest cudowne.

Natomiast z zagranicznych osób. W tym roku myślę, że moją uwagę przykuła Courtney Dauwalter.

I to nawet nie chodzi o jej sukcesy na UTMB, ale też wcześniejsze biegi. Zaczęłam też bardziej szperać w sieci i szukać filmików. Salomon też ma świetne produkcje. Więc warto by pooglądać te jej wyzwania. Jest też taką osobą, która to kocha, która to robi tak naturalnie. Jest tak naturalna w tym środowisku. Ceni ludzi, tak ich lubi i się uśmiecha. Wydaje mi się, że poniekąd jest mi taka bliska. To jak ja ją widzę, wydaje mi się, że mogłybyśmy się dogadać. [śmiech]

 

BHU: Jejku! Biegniesz z Courtney w przyszłym roku coś!

 

KS: Nie no, aż tak nie. Ale dzięki za pomysł. [śmiech]

 

BHU: To by było coś!

 

KS: Dobry pomysł! Chociaż wiesz, musiała bym jeszcze trochę pobiegać po tych górach, żeby z nią wytrzymać na jakiejś 100 albo 150 km.

 

BHU: Ale pod górkę mogłabyś mieć szansę.

 

KS: Na pewno się kiedyś wybierzemy z Courtney na trening. Myślę, że teraz nam będzie bliżej.

 

BHU: ‚Będzie bliżej’ - te słowa kołatały się w mojej głowie. Nie wiedziałem co Kasia miała na myśli. 

 

Ale teraz już wiem.

 

Tylko, że Wam nie powiem. ;)

 

Dowiecie się w styczniu.

 

 

Buźka! ;)

bottom of page